Wczoraj z warszawskiego salonu Aston Martin wyjechał już 12. samochód tej superluksusowej brytyjskiej marki, jaki sprzedano od otwarcia placówki na początku marca. Za model Rapid w „bondowskim” kolorze grafitu, z białą skórą w środku i 6-litrowym silnikiem o mocy 477 KM klient zapłacił 1,1 mln zł. Importer – spółka AML Polska, chce sprzedawać rocznie 20 – 25 astonów. Szanse są duże, bo klientów z wypchanymi portfelami nie brakuje. – Jesteśmy zaskoczeni, że kupowane są auta znacznie droższe niż za oczekiwane 500 – 700 tys. zł – mówi dyrektor zarządzający AML Marcin Dąbrowski. Po trzech miesiącach działalności okazało się, że średnia cena wyjeżdżających z salonu pojazdów grubo przekracza milion.
W pierwszym półroczu 2010 roku popyt na luksus rośnie. Nabywców znalazło już pięć sztuk ferrari, gdy w tym samym czasie rok wcześniej sprzedano zaledwie jedną. Z salonu wyjechały trzy sztuki maserati, na które przed rokiem w ogóle nie było chętnych. W każdym przypadku mówimy o wydatku co najmniej kilkuset tysięcy złotych. A z 45 przeznaczonych w tym roku na polski rynek sztuk mercedesa SLS AMG za ponad 800 tys. zł (auta wybranego przez niemieckiego „Auto Bilda” na najpiękniejszy pojazd Europy) zostało do wzięcia jeszcze tylko osiem egzemplarzy.
[wyimek][srodtytul]990 tys. zł[/srodtytul] kosztowało średnio w ub. roku superluksusowe auto w Polsce [/wyimek]
W samym maju liczba rejestrowanych w Polsce mercedesów zwiększyła się w porównaniu z ubiegłym rokiem o 30,5 proc., audi o 26,8 proc., BMW o ponad 106 proc., a porsche nawet o 120 proc. Importer Land Rovera już w czerwcu zrealizował roczny plan sprzedaży.
Kto popatrzy na wyniki producentów luksusowych samochodów, nie może mieć wątpliwości: z tego segmentu aut kryzys już odjechał. W maju produkcja mercedesów klasy S była o ponad 40 proc. wyższa niż przed rokiem. Daimler, który jeszcze niedawno planował trzytygodniowy postój techniczny w fabrykach silników w Berlinie, Unterturkheim i Hamburgu, wynajął 700 studentów politechniki, żeby pomogli zwiększyć produkcję. Rzeczniczka koncernu Dominique Albrecht przyznała, że bez tego nie sposób byłoby sobie poradzić ze zwiększonym popytem. – Nasze niemieckie fabryki pracują pełnymi mocami, zaś ich wydajność wróciła do czasów sprzed kryzysu – dodała.