— Po dwóch latach posuchy, spowodowanej brakiem legislacyjnych rozstrzygnięć, mamy wreszcie ustawę, która odblokowuje rynek fotoradarów — cieszy się Jerzy Zakrzewski, prezes Zuradu, spółki zależnej warszawskiego Radwaru. Niepewność, jak ma wyglądać elektroniczny nadzór na drogach doprowadziła do tego, że w zeszłym roku fima z Ostrowi Mazowieckiej, jedyny krajowy producent fotoradarów sprzedała samorządowych władzom jedynie kilkanaście mierników. W Zuradzie, który obecnie zatrudnia 90 pracowników i miał w 2010 r ok 9 mln zł przychodów, trzeba było zwolnić 30 ludzi. Ale to już przeszłość.
[srodtytul]Kamera w każdym gołębniku[/srodtytul]
Prezes Zakrzewski liczy, że scentralizowany, krajowy system monitoringu spowoduje zapotrzebowania na co najmniej 200 — 300 fotoradarów tylko w pierwszym rzucie. Potem powinny być kolejne zamówienia.
Zurad do tej pory sprzedał policji i samorządom 150 fotoradarów różnych typów. Cena najnowocześniejszych urządzeń sięga 100 — 150 tys. zł za sztukę. Jednocześnie lokalne władze zainstalowały przy szosach prawie 1300 wyprodukowanych w Ostrowi masztów, zwanych przez kierowców pieszczotliwie gołębnikami — gotowych do przyjęcia elektronicznego systemu. — W każdy maszt już zainwestowano 18 — 20 tys zł. Racjonalne więc wydaje się oczekiwanie iż właściciele dokupią aparaturę Zuradu, aby skompletować system — planuje Zakrzewski. Prezes ostrowskiej firmy już myśli o konieczności wzmocnienia usługowej części zakładu i rozbudowie serwisu. Cześć najstarszych fotoradarów a także masztów będzie wymagała modernizacji, czy choćby przemalowania „gołębnika” na jaskrawy kolor, jak sugeruje ustawodawca.
Każdy aparat, jako przyrząd mierniczy, musi przejść skomplikowany proces legalizacji i certyfikacji pod nadzorem Głównego Urzędu Miar —opowiada Andrzej Konarzewski z szef rozwoju i marketingu Zuradu.