Jak podaje w raporcie firma Boston Consulting Group, w 2010 r. chiński rynek e-commerce wart był 73 mld dol., a jeszcze w 2008 r. tylko ok. 20 mld dol. W kolejnych latach ma rosnąć średnio o 33 proc. rocznie. Tymczasem z prognoz Forrester Research wynika, że amerykański rynek – obecnie największy na świecie – będzie rósł w tempie jedynie 7 – 8 proc. rocznie, a jego wartość w 2014 roku wyniesie 248,7 mld dol.
Oznacza to, że Chiny staną się globalnym liderem e-zakupów, jednak patrząc na tempo rozwoju tego kraju, wcale to nie dziwi. Bardzo szybko rośnie bowiem liczba użytkowników Internetu, o 60 – 80 mln osób rocznie. W tej grupie 30 – 40 mln to nowi kupujący online.
W 2006 roku mniej niż 10 proc. mieszkańców miast kupowało w sieci, w 2010 r. już 23 proc., a w 2015 r. odsetek wzrośnie do 44 proc. W 2010 r. w kraju było już 457 mln użytkowników sieci, a 145 mln kupowało online. W 2015 r. ich liczba wzrośnie już do 329 mln. Jest także imponująca grupa wydających w sieci duże pieniądze – 7 proc. konsumentów odpowiada za 40 proc. rynku.
E-sprzedawcom pomagają też niższe koszty. Jak podaje BCG, koszt doręczenia kilogramowej przesyłki w Chinach to 1 dol., a w USA to 6 dol. Dlatego firma prognozuje, że choć e-commerce w Chinach obecnie odpowiada za 3,3 proc. sprzedaży detalicznej, to w 2015 r. będzie to już 7,4 proc. – Amerykanom osiągnięcie takich wskaźników zajęło dekadę – czytamy w raporcie.
Dlatego w Chinach rosną prawdziwe internetowe giganty jak zwłaszcza serwis Taobao z grupy Alibaba. Korzysta z niego już 60 proc. kupujących w sieci, jednak odpowiada za 80 proc. wartości rynku. W Polsce także można mówić o zdecydowanej dominacji jednej firmy. Aukcyjny serwis Allegro kontroluje ponad 50 proc. rynku e-commerce, jednak do pozycji chińskiego odpowiednika wciąż mu daleko. Tymczasem oferta Taobao to już 800 mln produktów, a co minutę realizowane jest 48 tys. transakcji.