Autostrady – inwestycje, które pochłaniają dziesiątki miliardów złotych z budżetu państwa i dopłat z Unii Europejskiej – budują firmy, które nie posiadają doświadczenia i kwalifikacji w realizacji takich inwestycji. Część publicznych pieniędzy trafia nawet do szarej strefy, bo pracownicy zatrudniani są na czarno. W efekcie na budowach panuje chaos, w którym przestrzeganie norm budowlanych jest niemożliwe, bo robotnicy nie są odpowiednio nadzorowani.
Oficjalnie wygląda to imponująco: kontrakty z Generalną Dyrekcją Dróg Krajowych i Autostrad na budowę autostrad dostają renomowani giganci budowlani – Hydrobudowa Polska, Polimex-Mostostal, Skanska, Budimex. Biorą sobie równie dużych podwykonawców i grupują się w konsorcja. Ale główni wykonawcy, a także ich oficjalni podwykonawcy przede wszystkim zapewniają obsługę inżynieryjno-techniczną kontraktu, a więc ludzi odpowiadających za właściwe zarządzanie budową. Faktyczne prace budowlane wykonują pracownicy zewnętrzni, których nikt nie pyta, czy już kiedyś stawiali most lub wylewali asfalt.
– To efekt budowania pod Euro. W skali kraju kilkaset budów, brakuje rąk do pracy, materiałów – wylicza jeden z dużych podwykonawców.
Krzysztof Woch, rzecznik Hydrobudowy, która stawiała Stadion Narodowy, a teraz buduje A1 (odcinek Brzezie – Kowal) i A4 (odcinek Tarnów – Dębica), podkreśla, że współpraca z firmami zewnętrznymi, a więc z podwykonawcami, jest nieodzownym elementem realizacji dużych kontraktów.
– Główny wykonawca wygrywa przetarg i zapewnia jedynie kadrę zarządzającą kontraktem i nadzór nad robotami. Poszczególne części robót wykonują podwykonawcy, którzy podnajmują kolejnych podwykonawców, a czasem kolejni podwykonawcy szukają jeszcze innych firm – przyznaje inżynier pracujący na A1, którą budują Irlandczycy z SRB.