Sytuacja stała się patowa, Unii Europejskiej groziła wojna handlowa z resztą świata, która zdecydowanie odmówiła włączenia linii lotniczych do systemu handlu emisjami CO2. W konsekwencji kosztami emisji zostaliby obciążeni jedynie przewoźnicy europejscy, a ich pasażerowie na bilet lotniczy wydawaliby średnio o 12 euro więcej niż dotychczas.
Opór Chińczyków i Amerykanów
W tej sytuacji Unia Europejska, która wprowadziła 1 stycznia 2012 obowiązek uczestniczenia transportu lotniczego w systemie handlu emisjami spalin (ETS), ogłosiła gotowość negocjacji warunków – poinformowała komisarz ds. klimatu Connie Hedegaard, zaznaczając jednocześnie, że UE nie rezygnuje z projektu, a dotychczasowe warunki jego wprowadzenia nie mogą się zmienić, bo zanieczyszczenie powietrza w UE musi się zmniejszyć.
Pierwsze płatności za lotnicze emisje miały wpłynąć do unijnej kasy dokładnie za rok. Ale widać było, że przewoźnicy spoza Europy nie zamierzają poddawać się presji Brukseli.
Władze unijne chciały, by wszyscy przewoźnicy korzystający z unijnych lotnisk kupowali prawa do 30 proc. rocznych emisji spalin. Ich cena zresztą spada – ostatnio do poniżej 7 euro za tonę. W 2011 roku linie operujące z lotnisk europejskich wyemitowały ponad 200 mln ton CO2.
Największy opór przeciwko włączeniu transportu lotniczego do systemu handlu emisjami dwutlenku węgla widać było ze strony Chińczyków, linii indyjskich i amerykańskich. Nie zamierzali się poddać naciskom Brukseli także Arabowie. Ale i przewoźnicy europejscy krytykowali decyzję UE. Prezes Lufthansy Christopher Franz, zapewniając, że sam nie jest przeciwny włączeniu lotnictwa do ETS, nie ukrywał, że nowe przepisy zostały wprowadzone nieudolnie. Ostrzegał, że jeśli UE nie złagodzi twardego stanowiska, dojdzie do wojny handlowej, o której otwarcie już mówili Chińczycy, grożąc odwołaniem zamówień na airbusy. Byłby to cios dla europejskiego koncernu, bo wartość chińskich zamówień wynosi dzisiaj 14 mld dol.