Nie ma sektora gospodarki, który nie odczułby skutków pandemii koronawirusa. Szeroko pojęta rozrywka należy do najmocniej dotkniętych i nocne kluby czy dyskoteki nie są żadnym wyjątkiem. W Wielkiej Brytanii właściciele nocnych klubów ostrzegają, że stoją przed widmem „finansowego armagedonu". Warunkiem przetrwania branży jest otrzymanie solidnie zwiększonej pomocy rządowej.
Obawy, że nie uda się przetrwać bez wsparcia, ma ponad połowa członków Night Time Industrries Association (NTIA), organizacji, która zrzesza właścicieli nocnych lokali. Ich bankructwo oznaczałoby zniknięcie 754 tysięcy miejsc pracy. Szczególnie w małych miejscowościach. Wszystko przez to, że nie wiadomo, kiedy znów nocne kluby będą mogły działać. Właściciele i operatorzy sieci klubów ostrzegają, że w ciągu najbliższych tygodni będą musieli zacząć zwolnienia, co dotknie głównie młodych ludzi.
Branża nocnych klubów jest w strukturze zatrudnienia podobna do branży gastronomicznej, czy do pubów. Pracują w niej głównie młodzi ludzie, dopiero wchodzący na rynek pracy.
Największa sieć nocnych klubów, Deltic Group, mająca 53 lokale w Wielkiej Brytanii, twierdzi, że nie kwalifikowała się do żadnego rodzaju pomocy z powodu pandemii.
- Próbowaliśmy nie udawać, że nasze lokale to puby czy cokolwiek innego, nie robiliśmy nic, poza podporządkowaniem się rządowi. Ale nie otrzymaliśmy żadnej pomocy finansowej, która pozwoliłaby nam przetrwać, jeśli tak będzie dalej. Z każdym mijającym tygodniem znajdujemy się w bardziej niepewnej sytuacji. Jeżeli nie znamy daty otwarcia, to jak do licha możemy przetrwać i planować? – mówił „The Guardian" Peter Marks, prezes Deltic Group.