Piątkowe spotkanie w tej sprawie zakończyło się fiaskiem. Wbrew oczekiwaniom przedstawiciele ukraińskiej firmy GSG (większościowy udziałowiec stoczni) nie przedstawili podczas rozmów z przedstawicielami Ministerstwa Skarbu oraz Agencji Rozwoju Przemysłu (mniejszościowy udziałowiec) poprawionego biznesplanu. Miał on być podstawą do dalszych decyzji. W praktyce oznacza to krok w kierunku upadłości zakładu.
„Prywatny właściciel Stoczni Gdańsk nie wywiązał się z zobowiązania i nie dostarczył w umówionym terminie biznesplanu dla Stoczni Gdańsk" – pisze resort skarbu w specjalnym komunikacie. Wyjaśnia, że zobowiązanie to wynikało z oficjalnych ustaleń, do których doszło w listopadzie podczas spotkania ministra skarbu Włodzimierza Karpińskiego z Siergiejem Tarutą (właścicielem firmy GSG). Obecny przy tym był były prezydent Lech Wałęsa, który zaangażował się w mediację.
– To kolejny raz, kiedy większościowy właściciel Stoczni Gdańsk nie wywiązuje się z zobowiązań, co podważa jego wiarygodność i utrudnia współpracę. Od miesięcy apelujemy o realny biznesplan dla Stoczni Gdańsk. Jesteśmy świadomi, że w sprawie stoczni liczy się teraz każdy dzień. Los Stoczni Gdańsk zależy jednak od jej prywatnego ukraińskiego właściciela – podkreśla wiceminister skarbu Rafał Baniak.
Ministerstwo zaznacza, że brak dokumentu oznacza brak możliwości dalszego finansowego zaangażowania ze strony Skarbu Państwa w ratowanie stoczni. Tymczasem zakład wymaga natychmiastowego dokapitalizowania. Ukraińska strona mówi o konieczności zaangażowania ok. 180 mln zł. Strona rządowa wylicza potrzeby na ok. 390 mln zł. Nieoficjalnie wiadomo, że nie ma mowy o wyłożeniu tak dużych pieniędzy.
Jeśli między właścicielami nie dojdzie w najbliższym czasie do porozumienia, najdalej na początku przyszłego roku można się spodziewać upadłości.