Z powodu drakońskich cięć Lotnisku im. Chopina na warszawskim Okęciu nie grozi raczej paraliż związany ze strajkiem. Cięcia zatrudnienia mają dotyczyć bowiem jedynie administracji, w której zatrudnionych jest 800 osób (w całej spółce 2200), a nie pracowników operacyjnych.
Państwowe Porty Lotnicze to doskonale płacąca firma. Średnia pensja sięga tam 10 tys. zł, zaś fundusz płac stanowi 55 proc. wszystkich kosztów. Mniej kosztuje amortyzacja i inne wydatki. Tak jednak musi być, skoro po 10 latach pracy wszyscy zatrudnieni nabierają praw do odprawy wynoszącej równowartość 36-miesięcznych zarobków.
Takiego socjalu nie ma chyba na żadnym lotnisku świata. Na londyńskim Heathrow i paryskim Charles de Gaulle płace sięgają 30 proc. kosztów. Na świecie średnio ok. 25 proc.
Straty zamiast zysków
W ostatni wtorek dyrektor naczelny PPL Michał Kaczmarzyk spotkał się z przedstawicielami związków zawodowych działających w firmie. Poinformował ich, że sytuacja finansowa spółki jest znacznie gorsza, niż przedstawiał ją jego poprzednik, odwołany na początku lutego Michał Marzec. Jego zdaniem zysk netto za ubiegły rok nie wyniesie 62 mln zł, będzie za to co najmniej minus 50 mln zł straty. Ta różnica wynika m.in. z konieczności zawiązania rezerw.
Dlatego „(...) chce przekonać związki zawodowe do wyrażenia zgody na zawieszenie części postanowień ZUZP (Zakładowy Układ Zbiorowy Pracy – red.), co umożliwiłoby mu bezkosztowe zwolnienia pracowników. Oczywiście spotkało się to z dezaprobatą ze strony przedstawicieli wszystkich związków zawodowych" – napisał w liście do członków Związku Zawodowego Pracowników Lotnictwa Cywilnego jego przewodniczący Marek Żuk. ZZPLC zdecydowanie sprzeciwia się pomysłowi dyrektora naczelnego przedsiębiorstwa, który w przyszłym tygodniu ma przedstawić związkom zawodowym swoje szczegółowe plany z uzasadnieniem.