Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę połączenie haseł „f35" i „problem", żeby szeroko otworzyć oczy ze zdziwienia. Myśliwiec najnowszej generacji, który miał potrafić wszystko, jest źródłem niekończących się problemów.
Zerozadaniowy myśliwiec
Analitycy są zgodni – F35 nie nadaje się na razie do niczego. Nie potrafi wystarczająco szybko wznosić się na odpowiedni pułap, nie jest szybki, nie jest bezpieczny i do tego bardzo często przydarza mu się wybuch pożaru. Z niepowodzeń amerykańskiej myśli technicznej cieszą się Rosjanie, w serwisie Russia Today można znaleźć nagłówki dające do zrozumienia, że cała flota nowych eFów 35. z początkiem lipca została uziemiona już po raz ósmy. Program budowy tych nowoczesnych maszyn pochłonął już ponad 400 mld dolarów (od początku dwudziestoletniej historii konstruowania tych myśliwców już ponad jeden bilion dolarów), a z powodu ostatniej usterki F35 nie mogły wziąć udział w ceremonii wodowania najnowszego i największego lotniskowca brytyjskiej floty.
Wielka Brytania jest jednym z głównych odbiorców F35. Samoloty miały zastąpić starzejącą się flotę Harrierów i tak jak one być dostosowane do pionowego startu i lądowania z lotniskowców. W budowę maszyn w ramach programu JSF (Joint Strike Fighter) zaangażowanych jest kilka krajów, a z samej Wielkiej Brytanii blisko 500 firm i 25 tys. pracowników. Horyzont czasowy powstawania takiej konstrukcji to 25 lat. Samolotu nie buduje się z dnia na dzień, ale tym bardziej nietypowe jest to, że coś, co ma być tak dopracowane i dobre, nie działa. Według Pierre'a Spreya, który pracował przy projektowaniu F16, F35 przypomina indyka. Konstruktor nie przebiera w słowach i twierdzi, że nowy myśliwiec został zbudowany w oparciu o fatalne założenia.
Łódź-duch
To nie koniec problemów amerykańskiego wojska. Tym razem jednak sytuacja jest bardziej optymistyczna. Na horyzoncie czeka równie nowoczesna co F35, ale o wiele mniej awaryjna, wojskowa łódź. Nazywa się „Duch" i bardziej przypomina niewykrywalny dla radarów samolot F117 niż jednostkę pływającą po wodzie. Niczym jakiś wodny robaczek kabina „Ducha" opiera się na dwóch pływakach, w których znajdują się turbiny napędowe. Brzegi kadłuba mają bardzo ostre krawędzie, które przy dużej prędkości są w stanie przecinać wszelkie przeszkody jak sieci rybackie czy rozmaite śmieci. W tylnej części kabiny poza załogą znajdują się także rakiety Nemesis zdolne do zakłócania sygnałów podczerwonych.
Każdy z dwóch silników ma moc dwóch tysięcy koni mechanicznych. Gdy łódź płynie z pełną szybkością, w środku jest tak cicho i spokojnie, że podobno można napić się kawy nie wylewając niczego z kubka. Za stworzenie tego cudu techniki odpowiada Gregory Sancoff, milioner, inwestor z branży startupowej, który w „Ducha" włożył już 15 mln dolarów. Łódź ma spełniać rolę helikoptera atakującego z morza. Skrzyżowanie łodzi podwodnej, jednostki wojskowej i helikoptera powinno być bardzo chętnie kupowane przez marynarkę każdego kraju, jednak przyszłość projektu może nie być taka różowa, jak się wydaje.