Marcin Korolec, sekretarz stanu w Ministerstwie Środowiska, tłumaczył w trakcie debaty "Transformacje w kierunku niskoemisyjnej gospodarki. Jak kształtować efektywne mechanizmy redukcji emisji?", odbywającej się na Forum Ekonomicznym w Krynicy, że budowa globalny rynek handlu CO2 to w obecnej sytuacji to postulat absolutnie abstrakcyjny. - W Kopenhadze negocjowaliśmy umowę, która nakładała na strony jednolity rodzaj zobowiązań. Wówczas, w 2009 roku, taki postulat wynikał z logiki negocjacji. Dziś negocjujemy umowę, której elementem mają być dobrowolne kontrybucje 195 państw. To oznacza dużą różnorodność celów i instrumentów, które miałyby funkcjonować w ramach reżimu po COP21 - wyjaśnia wiceminister.

W poniedziałek w Bonn zakończyła się kolejna tura negocjacji klimatycznych ONZ, podczas której dyskutowano nad nowym porozumieniem w kwestii ochrony klimatu. Kolejne rozmowy, które miałyby doprowadzić do przygotowania projektu na grudniowy szczyt w Paryżu, zaplanowano na 19-23 października.

Na COP21 przywódcy 195 państw mają podjąć próbę zawarcia ostatecznego globalnego porozumienia, by ograniczyć wzrost temperatury na Ziemi o dwa stopnie w porównaniu z epoką przedprzemysłową. Eksperci uważają, że trzeba więcej wysiłku ze strony negocjujących krajów - niż pokazano podczas dotychczasowych bezowocnych negocjacji w Niemczech - by wypracować porozumienie. Tym bardziej, że przy okazji szczytów klimatycznych uwypuklają się różnice między krajami rozwiniętymi i rozwijającymi się. Biedniejsze naciskane przez bogatsze argumentują, że nie mogą przyjmować ambitnych celów obniżania emisji gazów cieplarnianych, bo muszą nadrobić zapóźnienia gospodarcze w stosunku do rozwiniętego świata. Bogaci z kolei nie są skorzy do łożenia na fundusz umożliwiający krajom rozwijającym się obniżanie emisji. A chodzi o gigantyczne sumy. Zbigniew Karaczun, profesor SGGW, wskazuje, że wystarczy wspomnieć, że kraje rozwijające się potrzebują 70 mld dol. rocznie na wdrożenie rozwiązań z Kopenhagi. Teraz pieniędzy potrzebnych na tzw. dekarbonizację może być potrzebnych wielokrotnie więcej. - Środki potrzebne dla krajów rozwijających się, by opracować efektywny system wymaga bilionów a nie miliardów dolarów. To nie jest rzeczywistość bliskiej przyszłości - potwierdza Hans Timmer, główny ekonomista Banku Światowego.