Dopiero potem, kiedy już zdecydujemy się na wyjazd, a czasem po przyjeździe, okazuje się, że trzeba zapłacić drożej. Często dużo drożej.
W promowanej cenie wycieczki biura podróży nie uwzględniają np. składek na Turystyczny Fundusz Gwarancyjny i Turystyczny Fundusz Pomocowy (po 15 złotych). Większość touroperatorów nie informuje, że trzeba zapłacić za wybór miejsca w samolocie, a jest to wydatek od 36 do 130 złotych.
Na miejscu, np. w Egipcie, dopłacamy 7 dol. podatku klimatycznego, w Grecji zależnie od kategorii hotelu od 25 eurocentów do 4 dol. za osobę za dobę. Jeśli w pokoju hotelowym jest sejf, to za korzystanie z niego trzeba również dopłacić. Jeśli nie mamy własnego ręcznika kąpielowego, to za hotelowy zapłacimy kaucję (najczęściej jest to 50 euro) czy wręcz jakąś konkretną opłatę.
Te dodatki łącznie podnoszą koszt urlopu o dobre kilkaset złotych, których nie widać w wyjściowej ofercie. Poza ręcznikiem wszystkie inne są obowiązkowe.
Mniej bonusów
W promocjach biura podróży są także bardziej powściągliwe w dawaniu klientom bonusów, niż było to podczas pandemii oraz podczas powrotu do normalności w 2021 roku. Wciąż obowiązują dość niskie zaliczki, choć biura życzą sobie teraz najczęściej 20–25 proc. ostatecznej ceny (w pandemicznych miesiącach było to czasem zaledwie 5 proc.). Teraz tak niskiej zaliczki wymaga tylko jedno biuro z tych największych, czyli niemiecki TUI.