Po wypracowanym z wysiłkiem porozumieniu w sprawie unijnego budżetu druga część szczytu w Brukseli upłynęła pod znakiem drugiego polskiego weta — w sprawie klimatu. Przez całą noc z czwartku na piątek premier Mateusz Morawiecki nie chciał zgodzić się na cel 55 proc. redukcji CO2 do 2030 roku, co jest koniecznym elementem pośrednim na drodze do neutralności klimatycznej w 2050 roku. Na początku miał jeszcze wsparcie Węgier i Czech, ale potem walczył już samotnie.
Czytaj także: Orbán i Morawiecki po szczycie: Było kilku przeciwników konkluzji
— Cały czas powtarzał to samo, że potrzebuje pieniędzy i szczegółowych zapisów prawnych. Inni mu tłumaczyli, że Rada Europejska nie jest od szczegółowych decyzji tylko od wyznaczenia kierunku. Ale nie ustępował, tłumaczył, że nie może z tym wrócić do Polski — opowiada nam nieoficjalnie jeden z unijnych dyplomatów. Część przyjmowała jego tyrady ze zrozumieniem, inni byli znudzeni i zniesmaczeni, ale wprost nikt mu nie powiedział, że dwa weta to już za dużo.
— Niesamowite, jaki spokój potrafią zachować przywódcy na sali obrad — relacjonuje dyplomata. I dodaje, że jednym z przywódców, który bardzo pomagał w osiągnięciu porozumienia w sprawie klimatu był Mark Rutte, premier Holandii. Ten sam, który w Polsce jest przedstawiany jako główny wróg rządu w rozgrywce o unijny budżet i powiązanie go z praworządnością.
Ostatecznie osiągnięto porozumienie w stylu unijnym: trochę ustąpiono Polsce i obiecano powrót do dyskusji na Radzie Europejskiej w maju 2021 roku, zanim Komisja Europejska przedstawi szczegółowe przepisy o tym, w jaki sposób ten cel ma być realizowany i jak ciężary mają być rozłożone na poszczególne kraje. Dzięki temu Polska zaakceptowała ambitny cel.