Okazało się, że sierpniu liczba gości jeszcze się zwiększyła w stosunku do już całkiem niezłego lipca. Ale choć kondycja branży stopniowo się poprawia, na powrót do wyników ekonomicznych sprzed pandemii większość hoteli będzie musiała czekać do 2024 r. I to pod warunkiem, że fala zachorowań na koronawirusa już nie powróci.
Miniony miesiąc przyniósł hotelarzom wzrost obłożenia zarówno w hotelach typowo miejskich jak i tych położonych w miejscowościach wypoczynkowych. Powyżej połowy zajętych miejsc miało 87 proc. hoteli, z tego 60 proc. odnotowało frekwencje na poziomie przekraczającym 70 proc.
Wraz z frekwencję rosną ceny. W porównaniu do 2019 r. podwyżki stawek wprowadziło 90 proc. badanych przez IGHP hoteli, natomiast prawie tyle samo zastosowało podwyżki w porównaniu z sierpniem ubiegłego roku. Wzrosty wynikają z dynamicznie rosnących kosztów towarów i usług, w tym przede wszystkim cen gazu, energii elektrycznej, żywności, a także wynagrodzeń.
Czytaj więcej
Deweloperzy ruszyli z budową znacznie mniejszej liczby mieszkań niż w czasie lockdownu.
Przy tym nie wiadomo, co przyniosą kolejne miesiące. Stawki za energię (za wyjątkiem hoteli korzystających ze stałych cen umownych zakontraktowanych na dłuższe okresy) już wzrosły średnio o blisko 150 proc., przy czym niektóre hotele notują podwyżki o 1000, a nawet 1400 proc. W przypadku cen gazu jest jeszcze gorzej: tu ceny wzrosły średnio o 222 proc. Dla połowy hoteli wzrost wyniósł 100 proc. i więcej, natomiast rekordziści płacą o 1000, a nawet o 1600 proc. więcej. Do tego dochodzą jeszcze podwyżki cen żywności i napojów, które średnio wzrosły o blisko połowę, ale w indywidualnych przypadkach wzrosty przekraczają 300 proc. Kolejnym czynnikiem wymuszającym te wzrosty są ekonomiczne konsekwencje wojny w Ukrainie.