Richard Dabate twierdził w 2015, że ktoś włamał się do jego domu, pobił go, a jego żonę wracającą z treningu zastrzelił z jego broni. Ta wersja nie zgadzała się z danymi ze sportowej bransoletki żony. Według zapisu w chmurze, będąc w domu, przez godzinę przeszła jeszcze kilkaset kroków. To znaczy, że nie mogło tam być żadnego włamywacza.
W tym samym roku policja w Arkansas znalazła w jacuzzi ciało policjanta Victora Collinsa. Odwiedził swojego znajomego, Jamesa Batesa, by oglądać mecz. Bates twierdził, że jego znajomy przypadkowo utonął podczas jego nieobecności. Inny wniosek wypłynął z analizy urządzeń należących do sieci Amazon Echo. Asystentka głosowa Alexa służyła właścicielowi m.in. do sterowania oświetleniem i temperaturą domu. Okazało się, że do basenu nalano wodę już po śmierci Collinsa.
Coraz trudniej być przestępcą
Te – a także inne, mniej drastyczne przypadki – dowodzą, że elektroniczne gadżety będą miały dla śledczych coraz większe znaczenie. Internet rzeczy, czyli sieć, w której urządzenia gromadzą dane i komunikują się bezpośrednio ze sobą, nieustannie nas obserwuje.
– Myślę, że wszyscy – dobrzy, źli, policjanci i złodzieje – zdają sobie sprawę, że wszystko jest w jakiś sposób śledzone i nagrywane – mówi w wywiadzie dla Guardiana Andy Kleinick, szef działu cyberprzestępczości w policji Los Angeles. – Internet rzeczy rozwija się w zawrotnym tempie. Wszyscy jesteśmy stale śledzeni. Kto sobie tego nie uświadamia, ten jest szalony.
Zdaniem Kleinicka, coraz trudniej popełnić przestępstwo. Ludzie zostawiają po sobie ślady m.in. w postaci podejrzanej historii wyszukania. Można używać komputerów w bibliotekach, ale te przecież także można sprawdzić.