Firma deklaruje, że w ciągu sześciu–ośmiu lat przestawi całą swoją flotę na prąd (obecnie jest to ok. 10 tys. taksówek). Zapowiada też inwestycje we własną sieć ogólnodostępnych ładowarek. Podobne plany odnośnie do punktów tankowania ma warszawska korporacja Electric Taxi, której nissany leaf jeżdżą m.in. dla konkurencyjnej aplikacji – mytaxi.
– Mamy 40 elektrycznych taksówek w stolicy i Krakowie. Aby zamówić przejazd takim autem, wystarczy w aplikacji wybrać opcję „Eco-Taxi" – tłumaczy nam Krzysztof Urban, dyrektor polskiego oddziału mytaxi. Widzi on duży potencjał aut elektrycznych (EV). – Są ciche i ekologiczne, dlatego planujemy sukcesywnie powiększać liczbę elektryków – podkreśla Urban.
Problemem jest jednak słabo rozwinięta, nawet w stolicy, sieć ładowarek oraz wysokie koszty zakupu e-aut. To powód, dla którego wiele korporacji wstrzymuje się z wymianą floty. – Jesteśmy otwarci na nowe technologie. W tym roku chcemy pilotażowo wprowadzić 20 takich aut. Dla rozwoju rynku EV należy jednak stworzyć bardziej przyjazne warunki. Przy dzisiejszych stawkach za przewozy inwestycja w samochody elektryczne jako taksówki nie jest atrakcyjna – uważa Artur Oporski, szef Ele Taxi.
Według ekspertów bez zachęt finansowych ciężko będzie zrealizować rządowy plan 1 mln elektryków w 2025 r. Pomóc może entuzjazm przedsiębiorstw komunikacji miejskiej. Na razie e-tabor jest nieliczny. Najwięcej autobusów elektrycznych ma Kraków (26) oraz Warszawa (21). W 2017 r. wszyscy przewoźnicy w kraju używali ok. 90 takich pojazdów. W najbliższych latach ma ich być znacznie więcej. Władze Krakowa dzięki współpracy z NCBiR kupią jeszcze 161, w tym 100 przegubowych, w stolicy przybędzie ich 140. Według wiceprezydent Warszawy Renaty Kaznowskiej stołeczne MZA w najbliższych latach będą kupowały wyłącznie tabor gazowy i elektryczny.
Do końca listopada 60 proc. taboru zelektryfikuje również Zielona Góra, która zamówiła 47 elektrobusów Ursusa.