– Nienawidzę takich dywagacji, ale skoro trzeba, to uważam, że w pierwszych dwóch dniach od wystąpienia ewentualnego konfliktu zbrojnego pomiędzy Rosją i Ukrainą na polskim rynku ropy, gazu i paliw nie powinny być odczuwane istotne reperkusje tego zdarzenia. W kolejnych dniach może być już znacznie gorzej, ale to przede wszystkim zależy od skali ewentualnej wojny i sankcji nakładanych na Rosję – mówi Andrzej Sikora, prezes Instytutu Studiów Energetycznych. Jego zdaniem w skrajnym przypadku należy liczyć się z ogromnymi wzrostem cen surowców i z problemami z dostawami. Ale to będzie dotyczyć całego świata, a nie tylko Polski czy naszego regionu.
Inaczej sytuacja wyglądałaby, gdyby konflikt nie przerodził się w otwartą wojnę, a jedynie w lokalne, przygraniczne lub krótkotrwałe starcia. – W zakresie dostaw ropy i produkcji paliw Polska w zasadzie jest bezpieczna. Zdecydowanie gorzej sytuacja wygląda z gazem, gdyż tu proces dywersyfikacji potrwa jeszcze co najmniej rok, a dziś mocno jesteśmy uzależnieni od importu ze Wschodu – zauważa Sikora. W jego ocenie ewentualna polska pomoc dla Ukrainy z dostawami ropy, gazu i paliw byłaby mocno ograniczona, gdyż infrastruktura, która mogłaby temu służyć, jest dalece niewystarczająca.
Z ostatnich danych wynika, że polskie rafinerie około 70 proc. surowca pozyskują z Rosji. To dużo, ale z drugiej strony trzeba pamiętać, że alternatywne kierunki importu ropy poważnie były testowane m.in. wiosną 2019 r., kiedy na kilka tygodni został wstrzymany przesył ropy rurociągiem „Przyjaźń" (dostarcza ropę ze złóż rosyjskich do Polski i Niemiec), gdy pojawił się w nim surowiec zanieczyszczony chlorkami. W tym czasie z powodzeniem importowano surowiec poprzez gdański Naftoport nie tylko do polskich rafinerii, ale i niemieckich.
Z kolei zakupy gazu dokonywane przez Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo w Gazpromie na podstawie kontaktu jamalskiego wynoszą około 10 mld m sześc. rocznie, co stanowi obecnie około połowy naszego zaopatrzenia. Ich zastąpienie, do czasu zakończenia budowy nowych gazociągów, zwłaszcza Baltic Pipe (połączenie z norweskimi złożami), zapewne byłoby istotnym problemem.
Mariusz Marszałkowski, ekspert branżowego portalu BiznesAlert.pl, przypomina, że zgodnie z przepisami Polska musi utrzymywać takie zapasy gazu, aby być w stanie funkcjonować bez jego dostaw przez 30 dni. – W okresie zimowym zużycie gazu w Polsce waha się od 70 mln do 100 mln m sześc. na dobę, natomiast magazyny gazu w Polsce mają zdolność przechowania 3,2 mld m sześc. błękitnego paliwa – zauważa. Z najnowszych danych wynika, że polskie magazyny są wypełnione w 74 proc.