Nie ma mowy o otwarciu niemieckiego rynku pracy dla Polaków oraz obywateli nowych państw UE. Berlin zamierza wykorzystać w pełni siedmioletni okres przejściowy i otworzy rynek pracy dopiero w 2011 r. Termin obowiązywania obecnej blokady upływa w przyszłym roku.
– Jego przedłużenie jest rzeczą postanowioną – oświadczył Karl Josef Laumann, członek prezydium CDU, po posiedzeniu tego gremium w czwartek. Jak pisze ”Frankfurter Allgemeine Zeitung”, za przedłużeniem jest także kanclerz Angela Merkel. Jej rzecznik nie zaprzeczał wczoraj tym informacjom. Za przedłużeniem blokady o dwa lata opowiada się także SPD. Olaf Scholz, szef resortu pracy w rządzie koalicyjnym, nie czyni z tego żadnej tajemnicy. – Mieliśmy nadzieję, że wszelkie ograniczenia zostaną zniesione w przyszłym roku. Szansa była tym większa, że Niemcy wprowadzają w wielu branżach płace minimalne – tłumaczy Tomasz Urbański z wydziału promocji gospodarczej polskiej ambasady. W przyszłym roku w Niemczech odbędą się wybory parlamentarne i, jak twierdzą eksperci, politycy koalicji pragną uniknąć zarzutów o dumping płacowy, otwierając rynek dla taniej siły roboczej.
– Utrzymywanie blokady jest dla nas nie do pojęcia. Zapotrzebowanie na pracowników rośnie. Nieobsadzone są tysiące miejsc pracy — przekonuje Christian Wiesenhütter z berlińskiej Izby Handlowo-Przemysłowej (IHK). Na pracowników czeka 650 tys. miejsc – nie tylko na inżynierów, dla których rynek otwarto już w listopadzie ubiegłego roku, ale także na kierowców, pracowników w branży gastronomicznej, hotelowej i wielu innych. O otwarcie niemieckiego rynku zabiegają na próżno wszystkie stowarzyszenia pracodawców.
– Dzięki otwarciu rynków nowych krajów UE w Niemczech rośnie zatrudnienie. Niemiecki eksport do tych krajów wzrósł o ponad jedną trzecią, a do Polski o połowę – powtarza Dieter Hundt, szef Związku Niemieckich Pracodawców. Na alarm biją niemieccy rolnicy, którzy jeszcze w 2004 r. zatrudniali przy pracach sezonowych prawie 400 tysięcy obcokrajowców , z tego 300 tysięcy z Polski. W roku ubiegłym Polaków było już o ponad jedną trzecią mniej.
– To jest dowód, iż Niemcom nie grozi zalew tanią siłą roboczą w chwili, gdy znacznie bardziej atrakcyjne są inne kraje – tłumaczy Tomasz Urbański. Zaledwie w 64 proc. wykorzystany jest kontyngent przyznany polskim firmom budowlanym w ramach procedury delegowania pracowników do pracy za granicą, bo polscy specjaliści wolą pracować w Wielkiej Brytanii czy innych krajach.