Rządowe założenie, że gospodarka będzie rosła w przyszłym roku w tempie 5 proc. PKB, a średnioroczna inflacja utrzyma się poniżej 3 proc., jest zdaniem ekonomistów mało prawdopodobne. Według ich szacunków bardziej realny jest wzrost gospodarczy na poziomie 4,5 proc. PKB, inflacja zaś będzie oscylowała wokół 3,3 – 3,4 proc.
Rząd przekazał do Komisji Trójstronnej dane dotyczące wzrostu PKB i inflacji, które wcześniej zawarł w aktualizacji programu konwergencji. Ma też wstępne wyliczenia dotyczące dochodów państwa w 2009 r. Wynika z nich, że wpływy do kasy państwa wzrosną o około 8 proc. w porównaniu z 2008 r. i wyniosą 304 mld zł. Aby sprostać obietnicom złożonym Komisji Europejskiej dotyczącym obniżenia deficytu finansów publicznych o 0,5 pkt procentowego, do 2 proc. PKB w przyszłym roku, oraz uwzględnić zmniejszenie wpływów podatkowych spowodowanych przede wszystkim wprowadzeniem dwóch stawek PIT: 18 i 32 proc., wydatki będą musiały wzrosnąć minimalnie. Były wiceminister finansów Stanisław Gomułka zdradził „Rzeczpospolitej”, że wstępne założenia mówią o kotwicy nałożonej na wzrost wydatków wynoszącej poziom inflacji plus niespełna 1 proc. w porównaniu z tegorocznymi wydatkami.
Zdaniem ekonomistów to bardzo dobre założenie, obawiają się jednak, że mało realne. – Dotąd żadnemu rządowi nie udało się utrzymać takiej kotwicy – mówi Ryszard Petru, główny ekonomista BPH. – Gdyby ona przeszła, byłby to duży sukces. Jego zdaniem jednak bez reform strukturalnych taka realizacja budżetu może być bardzo trudna, tym bardziej że podczas prac nad budżetem w parlamencie pojawi się zapewne ogromna presja na zwiększanie wydatków. Utrzymanie takich założeń jest z kolei kompletnie nierealne zdaniem Janusza Jankowiaka, głównego ekonomisty Polskiej Rady Biznesu. – Założenie, że dochody wzrosną o około 8 proc. w porównaniu z tym rokiem, jest bardzo optymistyczne – uważa. – Tym bardziej że osobiście nie wierzę w tempo wzrostu gospodarczego na poziomie 5 proc. PKB. Jankowiak dodaje, że wprawdzie inflacja wyższa od założonej przez rząd może pomóc, jednak odbije się niekorzystnie na wydatkach państwa w 2010 r. Rząd będzie musiał bowiem uwzględnić ją przy wyliczaniu wskaźnika podwyżek. – Także utrzymanie wydatków na poziomie niespełna 1 proc. powyżej inflacji jest ogromnym wysiłkiem, bo oznacza, że w wielu obszarach będzie je trzeba obniżyć, a przecież trzeba wydać unijne euro, co wiąże się raczej ze wzrostem wydatków – przypomina Jankowiak.
Maciej Reluga, główny ekonomista BZWBK, zwraca też uwagę, że w naszym budżecie większość wydatków to wydatki sztywne, które są z góry określone. – To oznacza, że wszystkie pozostałe musiałyby spaść – mówi. – Plan jest ambitny, ale ciekaw jestem, jak minister finansów przekona do niego swoich kolegów z rządu.
Z wyliczeń ekonomistów wynika, że przyszłoroczne dochody wzrosną nie więcej niż o 10 – 20 mld zł. Nie spodziewają się, aby udało się zejść z deficytem budżetowym poniżej 20 mld zł. Oznaczałoby to, że wpływy wyniosą około 300 mld zł, a wydatki przekroczą 320 mld zł.