Gdy tylko nie goni mnie czas, po Europie poruszam się własnym autem. Ewentualnie wynajmuję je na miejscu.
Samochodem byłam kilkakrotnie w Chorwacji, we Włoszech, w Berlinie, na Litwie, w Czechach i Słowacji, dojechałam nim też do Paryża i na Wyspy Brytyjskie. Wynajętym autem podróżowałam po Andaluzji i po Australii. Na kurs prawa jazdy poszłam po tym, jak boleśnie odczułam brak auta w zupełnie nieprzystosowanym do pieszego ruchu Miami.
Co lubię najbardziej w motowakacjach? Chyba poczucie wolności, które daje... własny, pojemny bagażnik. Także ten na dachu, który choć wyraźnie zmniejsza możliwości samochodu, pozwala zabrać z sobą rower albo deskę do windsurfingu.
[srodtytul]Jajko na twardo i termos[/srodtytul]
Na podróż samochodem decyduję się tylko, gdy pobyt stacjonarny ma trwać przynajmniej tydzień (albo wydłużony weekend w wypadku bliżej położonych miejsc). Przejazd rozkładam na etapy, staram się nie robić dziennie więcej niż 700 kilometrów i nocuję po drodze – ostatnio w Znojmo, miejscowości położonej tuż przy czesko-austriackiej granicy, w której można znaleźć sympatyczne pokoje już za 250 koron od głowy.