Brygadzista Franciszek Baranowski po 39 latach pracy w Elanie zarabia 2200 zł brutto. Gdy zamyka oczy, wciąż widzi wielki zakład na obrzeżach Torunia. To miasto w mieście, siedem tysięcy pracowników. 200 hektarów ziemi, dwie elektrociepłownie, ponad 20 km asfaltowych dróg i prawie tyle samo rurociągów oplatających hale z betonowych płyt, kryte blachą i eternitem.
Wtedy pociągi podjeżdżały wprost na zakładową bocznicę. Kilometry magazynów składowały tony gotowych sztucznych włókien. Pod biurowcem zaopatrzeniowcy z fabryk odzieżowych z całej Polski zabiegali o produkty Elany, by szyć z nich rozchwytywane wdzianka z bistoru czy elanobawełny. Dwie wielkie stołówki wydawały codziennie tysiące obiadów. Działały nawet: własna ferma, masarnia i szklarnie. Dziś hektary trawników porosły chwasty. Opustoszałe betonowe hale straszą powybijanymi szybami. Elana dogorywa.
Amalia Rutkowska, szefowa zakładowej „Solidarności” (34 lata w Elanie, 1260 zł brutto), urzęduje w opustoszałym biurowcu przy zarośniętej bocznicy. Lastrykowe korytarze, malowane na olejno ściany, stare toalety. Tu nie widać inwestycji właściciela – giełdowej grupy Boryszew.
– Dali nam pokój jak najdalej od biurowca – wzdycha przewodnicząca.
Biurowiec to inny świat. Wszystko odnowione, pastelowe kolory, nowe meble. Na drzwiach tabliczki z nazwami rodem ze światowych korporacji: departament rozwoju, departament inwestycji, dyrektor dywizji polimeru, dyrektor dywizji torlenu. Samych dyrektorów dziewięciu. Żaden nie chce rozmawiać o sytuacji Elany.