Nie od wczoraj mówi się, że naszą największą bolączką jest wadliwe prawo zamówień publicznych. Zmiany inicjowane ostatnio przez Urząd Zamówień Publicznych idą w dobrym kierunku, jednak dla praktyków zniecierpliwionych wieloletnim użeraniem się z siermiężną rzeczywistością zachodzą one zbyt wolno i nie są dość radykalne jak na nasze oczekiwania.
Jestem przekonany, że jedną z kardynalnych wad systemu jest wyłanianie projektantów i podmiotów świadczących usługi inżynierskie (nadzór nad projektem, inwestycją etc.) na podstawie ceny. Dopóki ona będzie dominującym, a czasem jedynym kryterium oceny, dopóty nie mamy co liczyć na przyzwoitej jakości projekty czy solidny nadzór nad inwestycją, a w konsekwencji na sprawnie budowane dobre drogi czy linie kolejowe. Decydując się na budowę domu, na pewno nie wybralibyśmy najtańszego architekta, ale najlepszego spośród tych, na których nas stać.
Problem kwalifikacji inżynierów i architektów świadczących usługi na rzecz sektora publicznego już dawno zrozumieli Amerykanie, którzy ponad 30 lat temu wprowadzili prawo Brooksa (Brooks Act z 1972 r.), które przy inwestycjach finansowanych ze środków federalnych nakazuje wybór usług architektów i inżynierów na podstawie ich kwalifikacji (QBS – Qualifications Based Selection). Zgodnie z tym systemem tworzona jest krótka lista oferentów uszeregowanych pod względem kwalifikacji. Cena nie występuje więc w ogóle jako kryterium oceny. Dopiero z najlepszym z listy inwestor podejmuje negocjacje w sprawie ceny kontraktu. Jeśli nie zakończą się one powodzeniem, możliwe jest rozpoczęcie rokowań z kolejnym oferentem z listy.
Stowarzyszenie Inżynierów Doradców i Rzeczoznawców dąży do wprowadzenia w Polsce systemu QBS i innych rozwiązań sprawdzonych za granicą, ale na razie bez entuzjazmu ze strony administracji publicznej. Gdy proponowaliśmy zaczerpnięcie z prawa USA regulacji, które pozwalałyby na kontynuowanie przetargu publicznego mimo protestów, w odpowiedzi usłyszeliśmy, że Polska nie jest stanem USA.
Mimo to nie zamierzamy rezygnować, bo uważamy, że dobre wzorce warto kopiować. Takie naśladownictwo to przejaw rozsądku, a nie powód do wstydu.