W 2006 r. Europa przeżyła szok, kiedy Gazprom zdecydował się na przerwanie dostaw, bo nie potrafił porozumieć się z Ukraińcami. Sytuacja powtarza się teraz po dwóch latach i okazuje się, że sytuacja odbiorców gazu w Europie praktycznie się nie zmieniła. Na palcach jednej ręki można policzyć przypadki, kiedy rządy zdecydowały się na jakiekolwiek zróżnicowanie kierunków dostaw tego podstawowego dla gospodarki źródła energii.
Gazociąg Błękitny Potok miał zabezpieczyć zaopatrzenie na południu kontynentu, jego uroczyste uruchomienie odbyło się tuż po zakończeniu pierwszego gazowego kryzysu. Zanim popłynął nim gaz, Turcja i Rosja spierały się o ceny i gotowy do eksploatacji Blue Stream stał pusty. Nie wyeliminowano również rosyjsko-ukraińskiego pośrednika w handlu przeznaczonym dla Europy gazem, firmy RosUkrEnergo, którego rola jest bliżej nieokreślona. O tym, że trzeba się go pozbyć, mówi się teraz po raz kolejny.
Tylko kilka krajów, w tym Polska, Czechy i Węgry, zwiększyło zapasy gazu. Tyle że wynika to bardziej z gromadzenia ich na okres zimowy, czyli czas zwiększonego popytu na to paliwo. Jednak dwa lata temu kraje poszkodowane w ukraińsko-rosyjskiej gazowej wojnie myślały tylko o tym, aby przetrwać najgorsze. Dzisiaj widać już początki współpracy, której jednak dużo jeszcze brakuje do pomysłu tzw. muszkieterów byłego premiera Kazimierza Marcinkiewicza i wprowadzenia w życie zasady: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Liczy się jednak fakt, że Węgry zapowiedziały wczoraj, że są gotowe sprzedać część swoich rezerw sąsiedniej Serbii, która została bez zapasów i bez dostaw. W Budapeszcie premier Ferenc Gyurcsany potwierdził, że jego kraj jest gotów odstąpić Serbom 1 – 2 mln metrów sześciennych gazu dziennie. – To normalny, ludzki odruch. Nie chcemy, żeby mieszkańcy Vojevodiny mieli zimne święta – powiedział węgierski premier. W Vojevodinie mieszka 300 tys. osób pochodzenia węgierskiego.
Teraz Niemcy, którzy po konflikcie w 2006 r. zwiększyli zakupy gazu w Norwegii, już otwarcie mówią o odkurzeniu planów zwiększenia wykorzystania energii atomowej. – To byłoby bardzo rozsądne wyjście – uważa Manuel Frondel z RWI Institute w Niemczech. – Mam nadzieję, że dojdzie do kolejnej oceny znaczenia roli, jaką w bezpieczeństwie energetycznym Niemiec może odegrać energia nuklearna.
Wcześniej Niemcy zobowiązały się do wyłączenia do roku 2021 wszystkich 17 reaktorów. W znacznie korzystniejszej sytuacji znajduje się Francja, która nie dosyć,że posiada potężną energetykę jądrową, to jeszcze dodatkowo zapewniła sobie dostawy gazu z Algierii. O ponownym włączeniu reaktorów atomowych mówią dzisiaj również Bułgarzy i Słowacy.