Firma RosUkrEnergo (należąca po połowie do Gazpromu i ukraińskiego biznesmena Dmytra Firtasza) weszła na ukraiński rynek w 2006 roku. Jej zadaniem było pośredniczenie w dostawach gazu. W zamian Rosja zaoferowała Kijowowi tańszy gaz (95 dolarów za 1000 metrów sześc.).
Wkrótce jednak cena surowca zaczęła rosnąć i coraz częściej padały opinie kwestionujące konieczność istnienia pośrednika. Przeciwnicy RosUkrEnergo szacowali, że spółka zarabia rocznie miliard dol. Agencja UNIAN ujawniła, że firma w ciągu dnia zarabia ponad 2,7 mln dolarów.
Jednak wszelkie dotychczasowe próby wyeliminowania pośrednika spełzły na niczym. Na początku ub.r. premier Tymoszenko oznajmiła, że eliminacja RosUkrEnergo będzie „jednym z głównych zadań jej gabinetu”. W odpowiedzi Gazprom przypomniał, że Kijów ma zapłacić rynkową cenę za importowany rosyjski gaz. Dla podkreślenia wagi swych słów koncern ograniczył wtedy przesył dla ukraińskich odbiorców o 50 proc. Porozumienie osiągnięto po kilku dniach: pośrednik pozostał.
Kijów podjął kolejną próbę usunięcia RosUkrEnergo z gry. Jak się wydawało – z sukcesem. W październiku Julia Tymoszenko i Władimir Putin podpisali memorandum zakładające zmianę modelu dostaw już bez pośrednika. Nowy schemat miał zacząć obowiązywać od 1 stycznia 2009 r. Gazprom postawił jednak warunek: spółka RosUkrEnergo zniknie, gdy Kijów całkowicie wywiąże się z zobowiązań finansowych.
Kijów jednak nie zapłacił, co stało się oficjalnym powodem rozpoczęcia obecnej gazowej wojny. 5 stycznia Ministerstwo Paliw i Energetyki Ukrainy uznało, że wstrzymane dostawy są kolejną próbą ocalenia RosUkrEnergo. Rosjanie zaprzeczyli, twierdząc, że to Kijów blokuje rozmowy w tej sprawie.