Zgodnie z prawem dystrybutorzy muszą stosować biopaliwa pod groźbą wysokich sankcji. Niewywiązanie się z obowiązku oznaczałoby dla grupy Lotos konieczność zapłaty kilkuset milionów złotych kar, a dla PKN Orlen – ponad miliarda. Scenariusz ten wydawał się realny po pierwszym kwartale tego roku, kiedy zawartość biokomponentów w paliwach sprzedawanych na rynku wyniosła niecałe 4 proc.
– Z danych za trzy kwartały wynika, że minimalny udział biokomponentów i innych paliw odnawialnych w ogólnej ilości paliw ciekłych wyniósł 4,89 proc. – mówi Agnieszka Głośniewska z gabinetu prezesa URE.
Koncerny paliwowe starają się o jak najszybszą nowelizację ustawy o biopaliwach, która wprowadziłaby możliwość sprzedaży B7 – czyli oleju napędowego z zawartością 7 proc. estrów. Teraz zgodnie z prawem koncerny mogą dodawać do paliw do 5 proc. biokomponentów bez informowania o tym klienta.
Problem polega na tym, że URE liczy zawartość biopaliw według zawartości opałowej, a norma jakości dotyczy objętości. By spełnić tegoroczny cel określony przez rząd na 4,6 proc., koncerny musiały dodawać więcej biokomponentów niż 5 proc.
– Niestety, nie mogliśmy skorzystać z możliwości sprzedaży nowego paliwa B7, mimo że inne kraje UE taką możliwość wykorzystują. W związku z tym jesteśmy zmuszeni do produkowania również B100, które jest uważane w krajach unijnych za najdroższy sposób wypełnienia obowiązku sprzedaży biopaliw – mówi Bogdan Janicki, dyrektor biura studiów strategicznych w grupie Lotos.