Uwolnienie cen gazu zależy od decyzji prezesa Urzędu Regulacji Energetyki. Natomiast liberalizacja rynku będzie możliwa dopiero wtedy, gdy pojawią się odpowiednie warunki, przede wszystkim realna konkurencja dla Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa, które teraz ma naturalny monopol w kraju.
Najwięcej emocji wzbudza ewentualne zwolnienie firm gazowych z obowiązku uzyskiwania zgody Urzędu Regulacji na zmianę cennika. PGNiG zwykle narzeka, że URE akceptuje podwyżki z opóźnieniem i niższe od oczekiwanych. (Negocjacje w tej sprawie toczą się też obecnie; PGNiG liczyło na podniesienie cen od czerwca, ale do tego nie doszło).
Po uwolnieniu cen zarówno gazowy potentat, jak i wszystkie inne firmy, które pojawią się na polskim rynku, będą mogły swobodnie kształtować swoją politykę cenową. Powinno to doprowadzić do konkurencji, zwłaszcza o największych odbiorców, np. z przemysłu nawozowego czy szklarskiego, których teraz obsługuje PGNiG.
Ceny dla przemysłu mogą być uwolnione za dwa – trzy lata. Co prawda Komisja Europejska naciska na polskie władze, by zrobiły to jak najszybciej, ale zdaniem zarówno resortu gospodarki, jak i prezesa URE w obecnej sytuacji rynkowej nie ma takiej możliwości. Perspektywa uwolnienia cen z jednej strony rodzi nadzieję, a z drugiej – obawy największych firm. Zakłady chemiczne od dawna narzekają na drogi gaz i czekają na inne oferty niż PGNiG.
Eksperci ostrzegają jednak, że gdy pojawią się konkurenci, mogą mieć tańsze oferty tylko na początku, by zdobyć klientów. Na duże różnice w cenach odbiorcy raczej nie mają co liczyć. Poza tym dostęp do tańszego gazu mogą mieć tylko spółki ze Wschodu, np. pośredniczące w handlu gazem rosyjskim i ukraińskim. Zachodnioeuropejskie firmy tańszego surowca polskiemu przemysłowi nie będą w stanie zaoferować.