Kiedy stocznie zaczęły mieć kłopoty, Towimor szukał nowych kontaktów na całym świecie. Udało się. Dziś blisko 95 proc. produkcji spółki trafia na eksport. Największym odbiorcą jest Korea Południowa (właśnie stamtąd pochodzi dziś około 70 proc. statków), drugim – Skandynawia. 20 – 30 proc. eksportu dociera do odbiorców urządzeń dla platform gazowych i naftowych.
Pierwsze kontrakty na dostawę wciągarek cumowniczo-kotwicznych z napędem elektrycznym dla stoczni w Korei Południowej Towimor podpisał w 2003 r. Spółka, która jest dziś jedną z najsilniejszych firm w Toruniu, ma portfel zamówień na kilka lat i inwestuje w rozwój parku maszynowego. Produkcja Towimoru dzieli się na cztery grupy: okrętowe urządzenia pokładowe (z ich sprzedaży zakład ma około 60 proc. przychodu), urządzenia offshore – związane z wydobyciem gazu i ropy naftowej (25 proc.), urządzenia przemysłowe (10 proc.) oraz serwis (5 proc.).
Sześć lat temu Towimor świętował stulecie. Przez wszystkie te lata zakład był związany z przemysłem okrętowym i nie przerwał swojej działalności nawet podczas wojen. Spółka wywodzi się z warsztatów remontowych małych rzecznych jednostek pływających, założonych w 1905 r. przez Zarząd Wodny Miasta Torunia.
Warsztaty zatrudniały 40 – 60 osób. Pod koniec lat 60. ubiegłego wieku firma zaczęła seryjną produkcję urządzeń pokładowych dla statków dalekomorskich, opartą na własnych projektach i rozwiązaniach konstrukcyjnych. Wysyłała m.in. wciągarki ładunkowe do Danii i Związku Radzieckiego. W 1970 r. uruchomiła dostawę pierwszego żurawia pokładowego o udźwigu 5 ton wyprodukowanego według własnej dokumentacji. Dziś Towimor zatrudnia ok. 500 pracowników.
W sierpniu 2011 r. stał się w pełni prywatną firmą. Skarb Państwa sprzedał ostatnie akcje spółki stanowiące 5,85 proc. jej kapitału zakładowego za ponad 3,4 mln zł na rzecz firmy RYWAL-RHC.