Wydaje się to nieprawdopodobne. Ale jednak jest możliwe. I to z dwóch powodów.
Po pierwsze: wszystko zależy od tego, jak będzie głosować w najbliższy poniedziałek rada nadzorcza przewoźnika po kolejnym przesłuchaniu kandydatów na prezesa. Trzech z jej ośmiu członków to przedstawiciele związkowców – reprezentujący personel pokładowy Andrzej Rymut i Wojciech Kownas oraz przedstawiciel pilotów Alfred Dudek.
Jeśli więc jeden z kandydatów z krótkiej listy – Paweł Dąbkowski związany z pracowniczą spółką Lot Air – przekona jeszcze któregoś z pozostałych członków rady, ma zapewniony fotel prezesa.
Jak to jest możliwe, by na bardzo krótkiej liście kandydatów na prezesa firmy znalazł się przedstawiciel Lot Air? Zapewne dobrze wypadł w przesłuchaniach i przekonał do swojego programu radę. Ciekawe, jaki program przedstawił. Bo program Lot Air – program konkurencyjnej spółki – przewiduje rozwój linii i to natychmiast, bez cięć. Czyli totalnie pod prąd w stosunku do tego, co – jak przyznają nawet pozostałe związki – musi zostać w LOT przeprowadzone.
I wreszcie po drugie: gdyby doszło do bankructwa polskiego przewoźnika – a istnieje taka możliwość, jeśli Komisja Europejska nie wyraziłaby zgody na pomoc publiczną i nasza narodowa linia musiałaby zwrócić w szybkim tempie pożyczone 400 mln zł, to spółka pracownicza ma prawo pierwokupu przedsiębiorstwa. Rządowy plan prywatyzacji zakłada, że taka spółka może ubiegać się o leasing pracowniczy bądź też wykupić masę upadłościową.