Ostatnie doniesienia z Niemiec poddają w wątpliwość umiejętności niemieckich specjalistów od informatyki. Tamtejsza agencja bezpieczeństwa wraz z kryminalną policją i federalnymi służbami specjalnymi pracują nad złamaniem kodu dostępu do komputera mężczyzny uważanego za podwójnego szpiega. Markus R. miał przekazywać tajne informacje do Stanów Zjednoczonych przy pomocy specjalnie w tym celu zainstalowanej aplikacji sprawdzającej aktualną pogodę w Nowym Jorku. W międzyczasie, gdy na ekranie pojawiał się komunikat o temperaturze i zachmurzeniu na wschodnim wybrzeżu USA, komputer ustanawiał zabezpieczone połączenie z kimś z CIA i przekazywał dane. Obecnie podejrzany Markus nie chce podać swojego hasła, a niemieccy hakerzy głowią się nad sposobem rozgryzienia tej aplikacji.
Wszyscy się włamują
Takich problemów nie mają chińscy specjaliści od komputerów, którzy pracują w tajnych jednostkach dla Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej. Czasami zdarza im się zostawić po sobie jakiś fragment prywatnych informacji na portalu społecznościowy, ale jak niedawno pokazały wydarzenia z Ukrainy, nawet żołnierze wysyłani przez Rosję na Ukrainę mają dostęp do Instagramu potrafią zdradzić swoją tajną pozycję dzięki zwykłej geolokalizacji prowadzonej przez serwis. Waszygton, Pekin, wiele stolic na świecie, a także kwatera główna NATO głowią się nad sposobami szkodzenia sobie w internecie. Cyber ataki są w cenie, ponieważ nikomu nie dzieje się fizyczna krzywda, można je wykonywać zdalnie i gdy ma się do dyspozycji najlepszych ludzi, może nie zostać po takim włamaniu żaden ślad.
Być może idealnym kandydatem na przyszłego hakera w cyber jednostce wojskowej jest człowiek, który uruchomił na bezprzewodowej drukarce starą grę komputerową o nazwie „Doom". Kiedyś, gdy nie było tak wiele gier na rynku i karty graficzne nie były w stanie operować mocami obliczeniowymi porównywalnymi z aparaturą promów kosmicznych, grało się w to, co było. Dawno, dawno temu, w 1993 roku debiutowała wspominana gra „Doom", której cel polegał na strzelaniu do wrogów. Do dyspozycji gracza był dzielny i niepokorny kosmiczny żołnierz, naprzeciw któremu komputer wysyłał nieskończone rzesze coraz groźniejszych potworów. Obecnie zamiast sprzętu sprzed ponad 20 lat pewien specjalista od informatyki, Michael Jordan, po 4 miesiącach prac uruchomił „Dooma" na drukarce.
Po co grać na drukarce?
Zrobił to po to, by zademonstrować problemy, które może przynieść technologia internetu rzeczy. Łączące się ze sobą gadżety, porozumiewające czujniki, urządzenia wymieniające informacje o tym, co dzieje się wokół użytkownika – to wszystko będzie stanowiło dobre miejsce do wyszukiwania coraz to nowych luk w zabezpieczeniach. Szukać oczywiście będą hakerzy. Ich celem nie będzie uruchomienie gry na drukarce, ale rzeczy po wiele bardziej szkodliwe dla użytkowników. Za cel swojego eksperymentu Jordan wybrał model Pixma od Canona, firma już poinformowała, że zajmie się uszczelnieniem niedociągnięć w systemie zabezpieczeń swojego sprzętu. Swoje dzieło haker zaprezentował podczas londyńskiej konferencji dla podobnych specjalistów od cyber włamań, 44Con.
Największy problem stanowiło nie obejście zabezpieczeń – modele Pixma są widoczne dla wszystkich użytkowników w sieciach bezprzewodowych i nie zabezpiecza ich żadne hasło – ale dopasowanie kodu gry do procesora w drukarce i odpowiednie przymrużenie oczu, żeby pogodzić się z nie do końca czytelną grafiką na ekranie urządzenia. To jednak detale, najważniejsze, by uświadomić sobie, że internet rzeczy może przynieść także masę kłopotów, jeżeli nie zadba się o odpowiedni poziom bezpieczeństwa.