Wszystkie te argumenty są absurdalne. Z załogą prowadziłem rozmowy od samego początku. Były zarówno oficjalne spotkania ze związkami zawodowymi, jak i indywidualne z liderami związkowymi. Dodam, że te nieformalne rozmowy były bardzo otwarte i uczciwe. Trudno też oczekiwać, by wyniki KW poprawiły się bez wdrożenia planu naprawczego. A taki racjonalny plan mój zarząd przygotował już w lipcu 2014 r. Był on bardzo podobny do tego, który 7 stycznia tego roku ogłosił rząd. Problem w tym, że za mojej kadencji na realizację takiego programu naprawczego rząd się nie zgadzał. Tworzyliśmy więc jego kolejne modyfikacje, które wciąż były kontestowane przez związki zawodowe. Podobnie zresztą jak w przypadku rządowego projektu, który po porozumieniu ze związkami wygląda już zupełnie inaczej. W sytuacji, gdy nie ma zgody właściciela na wprowadzenie koniecznych zmian, kompetencje zarządu się kończą. W takich warunkach nie można przeprowadzić żadnej restrukturyzacji. Dlatego argumentacja rady nadzorczej – w mojej ocenie – była niepoważna.
W pewnym momencie stał się pan dla rządu niewygodny?
Nie jestem politykiem i trudno mi oceniać polityczne decyzje. Żeby była jasność: nie mam pretensji do rządu, bo doskonale rozumiem jego sytuację. Trudno działać, gdy jest się obstawionym lufami z kilku stron. Z jednej strony pistolet do głowy przystawiają związkowcy, z drugiej jest pistolet unijny, a jeszcze z innej – pistolet wyborczy. Pamiętajmy, że obecny rząd nie ponosi winy za sytuację w polskim górnictwie. To kwestia zaniedbań sprzed 2004 r., zanim Polska weszła do Unii Europejskiej. To wtedy trzeba było myśleć jak ochronić polski przemysł wydobywczy. Już wtedy wiadomo było, jaki jest stosunek UE do węgla i do ochrony środowiska. Ze strony ówczesnych polskich władz nikt jednak nie myślał o górnictwie w ten sposób, by zapewnić mu bezpieczeństwo polityczne i ustawowe. Dziś już niewiele można zrobić.
Polski węgiel nie ma przyszłości?
To nie tak. Nie jest prawdą, że przed polskim górnictwem nie ma żadnych szans, albo że już jutro się ono skończy. Tak długo, jak w Polsce działać będą elektrownie węglowe, tak długo będzie popyt na to paliwo. Krajowej energetyki, która dziś jest oparta głównie na węglu, nie zmieni się w ciągu 20 czy 30 lat. Nie zmienia to jednak faktu, że zapotrzebowanie na ten surowiec będzie spadać. Dlatego część kopalń musi zniknąć z rynku – to nieuniknione. Zostaną te, które będą najbardziej wydajne, które zdołają przystosować się do zmieniającej się rzeczywistości. Należy górnikom mówić prawdę: część kopalń zostanie zamknięta w ciągu najbliższych 20 lat, bo na to nie mamy wpływu. Dlatego trzeba górnikom zaproponować alternatywę, stworzyć im nowe miejsca pracy.
Przejście z państwowej spółki, gdzie górnicy mają masę dodatków do pensji, do prywaciarza to dla nich kiepska alternatywa.