Oba kraje zdają sobie sprawę, że branża która kiedyś stanowiła awangardę postępu i nowych technologii zaszła w ślepy zaułek. Nikt już nie lata na Księżyc, za 9 lat przestanie istnieć orbitalna stacja. Amerykanie wciąż nie mają swojej rakiety nośnej dość dobrej do długich lotów, ani następcy promów kosmicznych. Prace nad lota załogowymi przejęły firmy prywatne, bo Biały Dom skasował większość funduszy na projekty kosmiczne.
W tej sytuacji tylko wspólnymi siłami (i pieniędzmi) możliwe są dalsze inwestycje. Rosja, której gospodarka, wskutek działania Kremla znalazła się w głębokim kryzysie, już zapowiedziała cięcia w budżecie Roskosmosu. Zapisano tam kwotę 321 mld rubli (5,6 mld dol.), ale ostatnio szef agencji Oleg Ostapienko poinformował, że możliwe są cięcia.
Rosjanie rozważali nawet wycofanie się z MSO, ale ostatecznie postanowili zostać do 2024 r. Loty na stację obsługuje tylko rosyjska rakieta nośna Proton-M. I jest to oferta dużo tańsza (ok. 95 mln dol.) aniżeli rakiety typu Ariane - projektu Francuzów i Europejskiej Agencji Kosmicznej. Lata ona tylko na niską orbitę, a jeden lot to ok. 200 mln dol
Wyłączność na usługi Proton-M ma spółka International Launch Services (ILS) z siedzibą w Reston w Wirginii niedaleko Waszyngtonu, ale jest kontrolowana przez rosyjski rząd. Firma wynosi na orbitę m.in. amerykańskie satelity komunikacyjne oraz pracujące dla wojsk morskich USA. Z powodu sankcje zamówienia spadły o 25 proc.