Jeżeli więc w przyszłym roku kraje zachodnioeuropejskie będą – mówiąc obrazowo – dwa metry pod wodą (a na to niestety się zanosi), to nie łudźmy się, że my utrzymamy się długo z głową ponad jej poziomem. Recesja liczona w sposób tradycyjny – jako spadek PKB przez dwa kolejne kwartały – na razie nam nie grozi, ale samotną wyspą szczęśliwości na pewno nie będziemy. Bo dla takiej gospodarki jak nasza już spadek tempa wzrostu gospodarczego do ok. 3,5 proc. rocznie będzie odczuwany przez wszystkich.
Nad lustrem wody może nas dłużej niż innych utrzymać nie tylko determinacja polskich przedsiębiorców, którzy potrafią się znakomicie dostosować do trudnych warunków, ale także być może konsumpcja. Jak również przeforsowana jeszcze w poprzedniej kadencji obniżka od przyszłego roku stawek podatkowych PIT oraz ciągły napływ pieniędzy z Unii Europejskiej.
Będąc największym beneficjentem wsparcia finansowego we Wspólnocie, możemy być pewni, że przynajmniej część firm dostanie stamtąd pieniądze na inwestycje. Problem w tym, że aby skorzystać z tych funduszy, potrzebne są własne środki, czyli często kredyty bankowe. A o kredyty już teraz zaczyna być trudniej, a jeśli nawet się je dostanie, to są po prostu droższe.
Może się także okazać, że rosnące obawy o finanse europejskich banków wpłyną na ambitne aspiracje obecnego rządu dotyczące przyjęcia euro. Narastające kłopoty finansowe na Starym Kontynencie wywołują coraz poważniejsze napięcia pomiędzy członkami strefy euro.
W tej sytuacji ich entuzjazm przy przyjmowaniu nowych państw do klubu euro znacznie spadnie.