Początek 2008 r. nie zapowiadał katastrof, nikt nie wypowiadał wtedy słowa „opcja”, nie było też mowy o złych kredytach. Kryzys kojarzył się przede wszystkim ze Stanami Zjednoczonymi. Bankowcy martwili się jedynie pogarszającą się płynnością na rynkach międzynarodowych i zapowiadali ostrą walkę na rynku depozytów, do czego w trakcie roku doszło.
Sami bankowcy i analitycy twierdzili, że w 2008 r. wynik branży będzie lepszy niż ten za 2007 r. Szacowali, że dynamika wzrostu nie powinna przekroczyć 15 proc., co oznaczało, że zysk netto banków nie będzie wyższy niż 15 mld zł. Prognozy co do wyniku się sprawdziły. Inne już niekoniecznie.
– Jeśli sprawdzą się prognozy dotyczące sytuacji makroekonomicznej w Polsce, nie przewiduję problemów ze wzrostem rezerw na tzw. złe kredyty. Oczywiście w liczbach bezwzględnych rezerwy będą rosły, ale będzie to efekt wzrostu portfeli kredytowych banków, równocześnie jednak – co podkreślam – jakość tego portfela będzie wciąż dobra – mówił w maju 2008 r. Jan Bujak, wiceprezes Fortis Banku.
Andrzej Stopczyński, dyrektor zarządzający Pionem Nadzoru Bankowego w Komisji Nadzoru Finansowego twierdził w tym samym czasie: – Nie widzę wyraźnych zagrożeń dla systemu bankowego, takich, które wymagałyby intensywnych działań nadzoru. Są natomiast sprawy, którym bardzo uważnie się przyglądamy. Pierwsza z nich to kwestia płynności banków oraz dostępności do długoterminowego finansowania. Druga to sposób badania zdolności kredytowej klientów.
Po kolejnych trzech miesiącach nastroje były już mniej optymistyczne. Bankowcy co prawda przyznawali, że wyniki za pierwsze półrocze 2008 r. są świetne, że nasze banki mają się dobrze, ale... – Można porównać Polskę do oazy. Jednak jeżeli pogoda na pustyni, która ją otacza będzie się pogarszać, to oaza również to odczuje. Efekty kryzysu na rynkach finansowych już zaczynamy odczuwać i odczujemy, ale z pewnym opóźnieniem i na pewno w łagodniejszej postaci – mówił Piotr Romanowski, ówczesny członek zarządu Banku Millennium. Maciej Stańczuk, prezes WestLB, przypominał, że większość polskich banków jest kontrolowana przez międzynarodowe organizacje. Jeśli w spółkach matkach dobrze się dzieje, spółki córki nie muszą się niczego obawiać. Dziś jeśli któryś z dużych banków będzie zmuszony realizować program naprawczy, to z pewnością nie ominie on Polski.