Najpierw z mundialem pożegnał się Leo Messi, którego Argentyna przegrała z Francją 3:4, a cztery godziny później z najważniejszą i największą imprezą piłkarską rozstać się musiał Cristiano Ronaldo. W Soczi, Urugwaj wygrał z Portugalia 2:1. Był to mecz jak z przepisu na „spotkanie doskonałe” według szkoleniowca przybyszów z Ameryki Południowej Oscara Tabareza. Szybko zdobyta bramka na 1:0, a później bardzo mądre i zdyscyplinowane bronienie się całym zespołem.
W ten idealny plan wdarł się tylko na chwilę błąd. Po jednym z rzutów rożnych na początku drugiej połowy bramkę wyrównującą zdobył środkowy obrońca Portugalii – Pepe. Siedem minut – 420 sekund – zajęło jednak Urugwajczykom doprowadzenie z powrotem do stanu wyjściowego. I znów mogli spokojnie stanąć w dziesięciu za linią piłki i rozbijać ataki Portugalii. Dodajmy – ataki wcale niespecjalnie huraganowe.
Urugwaj to kraj liczący nieco ponad 3 miliony mieszkańców, a zarazem pierwsza super-potęga w historii futbolu. Dwa mistrzostwa olimpijskie (1924 i 1928), triumf w pierwszych mistrzostwach świata (1930) i ponowny w pierwszym turnieju zorganizowanym po wojnie (1950). Legenda i mit urugwajskiej piłki mówi, że Urugwajczycy grali pięknie, ale przede wszystkim imponowali walecznością. Tę cechę charakteru mieli zawdzięczać płynącej w nich krwi Indian z plemienia Charrúa. Ten styl gry nazywali Garra Charrúa – czyli pazurem Charruasów. Przez długie lata była to jednak tylko legenda i odległe wspomnienie. Maleńki Urugwaj nie miał szans na międzynarodowej scenie z potęgami futbolowymi.
Aż 12 lat temu reprezentacji nie objął Oscar Tabarez. To on przywrócił Garra Charrúa. Znów przy okazji Urugwaju zaczęto mówić o charakterze, twardości, dyscyplinie taktycznej. A że z przodu nazywany El Maestro szkoleniowiec ma do dyspozycji fantastycznych napastników, to jego Urugwaj potrafi też grać pięknie. Najlepszym dowodem była akcja z siódmej minuty. Edinson Cavani dostał piłkę w okolicy środka boiska po prawej stronie, dalekim przerzutem podał do biegnącego po przeciwległej flance Luisa Suareza. Napastnik Barcelony przyjął, minął obrońcę i w pełnym biegu dośrodkował wprost na głowę Cavaniego, który zdążył przebiec te 50 metrów i uderzył do siatki. Całość trwała siedem sekund, a była dla wciąż aktualnych mistrzów Europy zabójcza.
Drugi gol dla Urugwaju, drugi strzelony przez Cavaniego, też był zresztą przepiękny. Piłkę w środku pola dostał Rodrigo Betancour, podał do wbiegającego w pole karne z prawej strony napastnika PSG, a ten nie przyjmował piłki, tylko od razu ją uderzył. Tak podkręcił futbolówkę, że wyciągnięty rozpaczliwie Rui Patricio był bez szans żaby ją dosięgnąć.