Chodzi o poradnię specjalistyczną mającą kontrakt z Narodowym Funduszem Zdrowia, która w umowie z lekarzami zobowiązywała ich do finansowania dodatkowych badań w ramach pogłębionej diagnostyki.
Lekarze z całej Polski przyznają, że w ich umowach z przychodniami pojawiają się zapisy o „potrącaniu” z wynagrodzenia kwoty za badania, których standardowo nie zleca się przy danym rozpoznaniu. To powoduje, że chcąc zarobić pełną kwotę specjalista zleca tylko badania podstawowe. Jeśli zaś, zgodnie z zasadami sztuki lekarskiej, chce dokonać pełnych badań, ryzykuje nawet utratą wynagrodzenia, które w całości pokrywa koszty diagnostyki u pacjenta. W skrajnych przypadkach koszt badań może przekraczać stawkę, jaką dostaje za pacjenta.
Jak mówi Damian Patecki, wiceprzewodniczący Porozumienia Rezydentów i członek Naczelnej Rady Lekarskiej, takie klauzule w umowach pętają lekarzom ręce i ograniczają im prawo do korzystania ze swojej wiedzy: - Idea wykonywania wolnego zawodu lekarza, kodeks etyczny i zawodowy profesjonalizm wymagają tego, by każdy pacjent potrzebujący poszerzenia diagnostyki miał wykonane dodatkowe badania. Lekarze często godzą się na absurdalne zapisy w umowach, bo nie mają wyboru. Stosują je wszystkie poradnie w mieście i jeśli lekarz chce pracować, musi godzić się na ich warunki – tłumaczy Damian Patecki.
Jego zdaniem, przerzucanie kosztów badań na lekarzy wynika z kłopotów z utrzymaniem poradni działających na podstawie umowy z NFZ: - Wycena procedur, jaką proponuje Fundusz, często nie przystaje do realiów rynkowych. Powiązanie wynagrodzenia lekarza z liczbą zleconych badań jest rozpaczliwą próbą utrzymania comiesięcznych kosztów na stałym poziomie. Również samo wynagrodzenie lekarza w takich poradniach jest kilkukrotnie niższe niż w placówkach prywatnych. Wielu lekarzy pracuje na NFZ w czynie społecznym, by pomagać biedniejszym pacjentom, których nie stać na wizyty prywatne – mówi dr Patecki.