Francja uznała się za ofiarę zbrojnej agresji i poprosiła Brukselę o wsparcie. Po atakach terrorystycznych na Paryż prezydent François Hollande odwołał się do unijnej solidarności. Wykorzystał nieużywany nigdy artykuł 42. traktatu lizbońskiego, który przewiduje, że w razie napaści zbrojnej na jeden z krajów UE „inni mają w stosunku do niego obowiązek udzielenia pomocy i wsparcia przy zastosowaniu wszelkich dostępnych im środków".
We wtorek formalnie o uruchomienie tego artykułu poprosił w Brukseli Jean-Yves Le Drian, minister obrony Francji. I choć do Paryża nie wkroczyła obca armia, lecz kilku urodzonych we Francji i w Belgii dżihadystów, to wszystkie państwa się zgodziły, że kraj ten ma prawo się domagać wsparcia na podstawie unijnych traktatów. Wśród chętnych do pomocy jest też Polska, której przedstawiciel Antoni Macierewicz był we wtorek w Brukseli na posiedzeniu rady ministrów obrony UE.
Francja będzie teraz prosiła indywidualnie każde państwo członkowskie o konkrety i to ono samodzielnie i z własnej woli poniesie koszty ewentualnej pomocy.
Trudno na razie ocenić skalę przedsięwzięcia. Niewiele będzie kosztowała ewentualna pomoc wywiadowcza, znacznie więcej naloty na Syrię, które rozważa Wielka Brytania. I tak największe koszty ponosi Francja, która już dostała obietnicę z Brukseli, że nie będzie ukarana za wyższy deficyt budżetowy spowodowany wydatkami na bezpieczeństwo.
Rachunek finansowy jednak w chwili obecnej nie ma aż tak dużego znaczenia, gdyż dziś nie wiadomo jeszcze, czy Paryż z takiej pomocy realnie skorzysta. Liczy się akt polityczny, i tak zresztą interpretuje to Paryż. Gdyby chciał faktycznego i szybkiego wsparcia militarnego, udałby się do NATO i poprosił o uruchomienie artykułu 5. traktatu waszyngtońskiego. Gdyby chciał działania całej UE jako wspólnoty, odwołałby się do artykułu 222. traktatu lizbońskiego przewidującego odpowiedź w razie ataku terrorystycznego.