Wiele wskazuje na to, że nie odbędzie się ostatnia wielka bitwa w syryjskiej wojnie domowej. Chodzi o prowincję Idlib na północnym zachodzie kraju, niedaleko tureckiej granicy. Żyje tam ponad 3 mln osób, z czego połowa to uchodźcy. Jest ostatnią enklawą zbrojnej opozycji oraz radykalnych grup islamskich walczących z reżimem w Damaszku.
Pod koniec lata armia syryjska oraz rosyjskie lotnictwo rozpoczęły ataki na frontowe obszary prowincji. Liczono się z masakrą na miarę Aleppo. Przed miesiącem prezydenci Ergodan i Putin zawarli porozumienie o ustanowieniu 15–20 km strefy zdemilitaryzowanej wokół linii frontu. Miała powstać do 15 października tego roku. Ku zaskoczeniu niektórych obserwatorów strefa staje się faktem.
Zgodnie z porozumieniem armia turecka wspierająca niektóre ugrupowania zbrojne w prowincji wycofała już ciężki sprzęt. Czynią to także dżihadyści z Hajat Tahrir al-Scham (HTS). Jest to organizacja związana z Al-Kaidą. Dysponuje kilkudziesięcioma tysiącami bojowników zdecydowanych na wszystko i jest najsilniejszym ugrupowaniem w Idlib.
Jeszcze w sobotę HTS ogłosiła, że nie zamierza respektować porozumienia rosyjsko-tureckiego, lecz zmienia zdanie. W środę rozpoczęła ewakuację czołgów i innego sprzętu ze strefy zdemilitaryzowanej. Oznacza to, że w Idlib będzie spokój. Przynajmniej na razie.
Daje to możliwość organizacjom pomocowym zadbania o uchodźców w enklawie. Damaszek nie jest zachwycony takim rozwojem sytuacji. Jednak armia prezydenta Asada nie jest w stanie samodzielnie opanować prowincji. Moskwa, przynajmniej w tej chwili, nie ma w planach bezpośredniego udziału w walkach.