Firmy rezygnują z podpisywania kontraktów, np. Polaqua wycofała się z odcinka S7 w pobliżu Krakowa. To nie jest pierwszy taki przypadek. Co się dzieje?
Firmy decydują się nie uczestniczyć dalej w postępowaniu przetargowym, mimo że teoretycznie ich oferta jest najlepsza, bo rosną ceny i koszty pracy, a przetargi rozstrzygamy w 8–12 miesięcy. Po pół roku ceny, które przedsiębiorstwa podały w ofercie, nie odpowiadają rzeczywistości, więc nie chcą podpisywać kontraktów. Są też przypadki, kiedy po otwarciu kopert drogowcy czy kolejarze widzą, że muszą dopłacić do tego co przewidywali 20 proc. Wtedy zastanawiają się, czy nie znaleźć pieniędzy i nie dołożyć do przetargu. Ale gdy koszt sięga 130 proc. ceny kosztorysowej, jak było na jednym z odcinków kolejowej magistrali węglowej, to PKP PLK unieważniły przetarg. Powtórzenie przetargu za pół roku nie znaczy jednak, że będzie taniej.
Ceny będą dalej rosły?
Tak. Jesteśmy przed pikiem w budownictwie. Jak popatrzymy na wydatki GDDKiA i przyspieszenie wydatkowania pieniędzy przez PLK, to najgorsze będą lata 2019–2021. Sama kolej, która na inwestycje wydawała rocznie 7–8 mld zł, będzie musiała wydawać aż 12–13 mld zł. A jeszcze mamy drogi i mieszkania. Inwestycje zaczynają się rozkręcać od końca 2017 r. Nasz błąd, że wszystko rzuciliśmy na rynek w jednym momencie. Może nie tyle drogowcy, co kolej, która była opóźniona. Żeby zmniejszyć ryzyko utraty środków unijnych, musiała skumulować inwestycje. Niestety, żwiru więcej nie możemy wydobyć, więc ceny idą w górę.