Perceval, gigant europejskiego teatru, podkreśla, że jego teatralną inicjacją było obejrzenie przedstawień Kantora. Reżyserując w Polsce, przygotował spektakl, który jest też ukłonem w stronę Kantorowskiego Teatru Śmierci.
Aktorzy TR Warszawa i Starego Teatru zaczynają rozłożeni na krzesłach jak ludzie manekiny z „Umarłej klasy". Ożywieni lunatyczną siłą, zbijają się w bezładną masę ludzkich ciał. Próbują tworzyć wspólnotę, ale optymizm zapętlonych korpusów, rąk i nóg, jest turpistycznie absurdalny: nie pasują do siebie, odpychają się, kończą w samotności. Czasem przerywa ją kopulacja, jak Maszy (Natalia Kality) i Wierszynina (Jacek Beler), który wjechał do spektaklu na inwalidzkim wózku. Reżyser postarzył postaci, a w przypadku podpułkownika pokazał, jaki był jego frontowy los po wyjeździe z domu trzech sióstr.
Czuć aurę teatru Becketta. Kojarzony z atrofią czechowowskich postaci noblista w dystopijnej „Końcówce" głównego bohatera Hama unieruchomił właśnie na wózku inwalidzkim, skąd snuje wspomnienia pokiereszowane jak on sam. Czarne okulary Hama nosi najstarsza z sióstr Olga (Maria Maj). Cała rodzina Prozorowych i jej krąg chce wrócić do przeszłości, odegrać dawne marzenia i młodość, jakby wszyscy byli aktorami, którzy podczas spektaklu zyskują władzę nad czasem, zapominając o życiowym dramacie.
Kluczem do tego świata jest Tuzenbach. U Czechowa ledwie 30-latek ginie w pojedynku z Solonym. U Percevala grany jest przez dwukrotnie starszego Zygmunta Józefczaka, zgodnie z zapowiedzią, jak pada u Czechowa, że będzie „dalej z żywymi – tak czy inaczej". Jesteśmy w świecie duchów. Wcielają się w kolejne pokolenia, które łudzą się perspektywą zmiany, a przecież istota egzystencji jest niezmienna. Pokazuje to wstrząsający obraz idącego do krawędzi sceny, a i życia, pochodu z Wierszyninem na czele.
Szekspirowską metaforę losu człowieka aktora współtworzy scenografia Philipa Bussmanna. Aktorów bohaterów publiczność obserwuje z bocznej perspektywy statystów. Aktorzy siedzą przed gigantyczym lustrem jak w teatralnej garderobie. W lustrze odbija się również tył blejtramowej scenografii. Nawet rzekomym protagonistom ani razu nie udaje się wydostać na główną scenę. Kafka spytałby pewnie, czy taka w ogóle istnieje. Wszyscy są skazani na koszmar w stylu platońskiej jaskini: grają w teatrze cieni.