Przedstawienia, które nasi rodzice czy dziadkowie noszą w pamięci jako dzieła przełomowe, wybitne, stają się przede wszystkim świadectwami swojej epoki i nie zawsze wytrzymują próbę czasu. Nie ma się czemu dziwić. Świat poszedł naprzód, zmieniły się nasza wrażliwość, mentalność, środki artystycznego wyrazu.
„Dziady" w reżyserii Kazimierza Dejmka to spektakl legenda, który mocno wpisał się zarówno w dzieje polskiej kultury, jak też historii i polityki. Słuchając po pół wieku nagrania jego ścieżki dźwiękowej, jakie wydał właśnie Teatr Narodowy, nie mam wątpliwości, że do dziś robią wrażenie.
Dejmek zachwycił mnie przede wszystkim spójną inscenizacją, wiernością autorowi, ale też wiernością sobie. Ten spektakl stał się „arką przymierza między dawnymi a nowymi laty". Obrzęd dziadów prowadzony przez Guślarza to bardzo świadome nawiązanie do „staropolszczyzny", która szybko stała się Dejmka specjalnością.
W tej wizji reżysera pobrzmiewa też tęsknota, by hasło „Teatr Narodowy" łączyło w sobie scenę dramatyczną i operową. Tę ideę wcielił w życie dopiero jako minister kultury, zresztą nie na długo. Oprócz aktorów dramatycznych ważną role odgrywa chór. W operową atmosferę dobrze wpisuje się patetyczny głos sędziwego Kazimierza Opalińskiego jako Guślarza. Opaliński po zakończeniu obrzędu dziadów wspomina „ojców dzieje", wypowiadając jak modlitwę nazwiska „narodowej sławy męczenników za miłość ku ojczyźnie prześladowanym". Jest więc podniośle i patriotycznie.
Tę chóralną, patetyczną opowieść przerywa pojawienie się Gustawa Holoubka jako Więźnia, który wybija widzów z pewnego uśpienia. „Ciemności kryją ziemię i lud we śnie leży, lecz dlaczego śpią ludzie, żaden z nich nie bada". Potem jest opowieść o nieszczęśliwej miłości do dziewczyny i ojczyzny. Holoubek z minuty na minutę przejmuje właściwie cały spektakl. W sposób niezwykle finezyjny identyfikuje się z widzem. A po słowach „Człowieku, gdybyś wiedział, jaka twoja władza" ma się wrażenie, że jest w stanie pociągnąć za sobą tłumy.