Indie doganiają świat

Kraj rośnie błyskawicznie demograficznie i gospodarczo. Nie korzysta z żadnych wzorców i ma sukcesy.

Aktualizacja: 08.12.2019 21:14 Publikacja: 08.12.2019 18:43

Droga w Allahabadzie, 1,2-milionowym mieście w stanie Uttar Pradesh (700 kilometrów na wschód od sto

Droga w Allahabadzie, 1,2-milionowym mieście w stanie Uttar Pradesh (700 kilometrów na wschód od stolicy kraju)

Foto: AFP

Na przedmieściu Delhi, w Noda, bierze swój początek Yamuna Expressway – prowadząca do Agry i licząca 165 km pierwsza bezkolizyjna autostrada w Indiach. Powstała w zasadzie z myślą o turystach, których kilkanaście milionów rocznie odwiedza Tadż Mahal w Agrze. Autostrada jest dumą Indii, mimo że co minutę powstają podobno w Indiach trzy metry nowych autostrad.

Ale to Yamuna Expressway uchodzi za jeden z symboli indyjskiej transformacji, czyli gospodarczej liberalizacji zapoczątkowanej trzy dekady temu. Ten proces nabiera stale rozmachu.

Zmienia Indie w ekspresowym tempie po klęsce indyjskiego socjalizmu poprzednich dziesięcioleci, kiedy to budowano huty i stalownie w chwili, gdy brakowało rzeczy codziennego użytku, nierzadko żywności. Dzisiaj w Indiach produkuje się kilkanaście samochodów na minutę, to drugi na świecie producent smartfonów i drugi producent żywności.

Na tych osiągnięciach indyjskich przemian nie brakuje rys, tak jak na oddanej do użytku siedem lat temu betonowej Yamuna Expressway. Pełno tam nierówności, wybrzuszeń czy garbów. Cztery pasy prowadzą w każdą stronę, z czego jeden zarezerwowany dla motocykli, traktorów, ryksz, rowerów i nawet pieszych, którzy zjawiają się na jezdni znikąd.

Statystyka wypadków przyprawia o zawrót głowy i lepiej jej nie przedstawiać. Indie uczą się bardzo powoli, jak bezkolizyjnie prowadzić kraj na drodze szybkiej transformacji.

Ganges i zbawienie

Nie sposób patrzeć na Indie przez jedne okulary – takie zdanie słyszy się tu często. Kto nawet pobieżnie poznał ten kraj, wie, że Indie to oddzielne uniwersum. To miejsce stałego zderzania cywilizacji, wielorakich systemów wartości, religii i wierzeń, a także sposobów postrzegania świata, gdzie wszystko ma swoje miejsce i gdzie koleje życia mają swój ustalony bieg. Wszystko to łączy i do pewnego stopnia scala hinduizm, i to w kraju, w którym mieszka ponad 180 mln muzułmanów.

Dlatego z perspektywy Indii reszta, mniej lub bardziej uporządkowanego, świata może wydawać się mało rzeczywista.

Takie wrażenie można odnieść po wizycie w Akshardham, największym na świecie kompleksie hinduistycznym świątynnym w Delhi. Powstał kilkanaście lat temu z prywatnych środków założonej przed dwoma wiekami hinduistycznej sekty jogina i ascety Swaminarayana. Odwiedzają go codziennie tysiące ludzi, płacąc za sam wstęp oraz dodatkowo za liczne atrakcje rodem prosto z Disneylandu.

Przy tym postępująca w Indiach sekularyzacja nie zmienia faktu, że hinduizm jest nieodłączną częścią codziennego życia. Może dlatego, że na tym właściwie kończy się jego rola i nadal w ograniczonej mierze przenika do polityki. Nawet pod rządami hinduistycznej partii BJP premiera Narendry Modiego.

Mimo to stanowi nierzadko wyzwanie dla władzy. Tak jest w przypadku pojęcia mokszy, czyli zbawienia.

Moksza to ostateczne wyjście poza krąg reinkarnacji. Przerwanie zaklętego kręgu ponownych urodzin poprzez dobre postępki powinien przypieczętować godny pochówek nad brzegami świętego Gangesu, czyli spalenie ciała na stosie i powierzenie prochów rzece. To nadal marzenie milionów.

Nie wszystkie rodziny stać chociażby na drewno do kremacji swych bliskich, więc niespalone resztki ciał trafiają do rzeki. Tak jest nadal, chociaż już nie w Waranasi, najświętszym ze świętych miejsc nad Gangesem.

– Budujemy krematoria wszędzie, gdzie się da. Korzysta z nich coraz więcej rodzin zmarłych, ale jeszcze nie wszyscy. Nad brzegami rzeki wciąż płoną stosy – mówi Asok Kumar, szef rządowej instytucji powołanej do oczyszczenia Gangesu. W dorzeczu świętej rzeki mieszka ponad 40 proc. ludności Indii, w licznych miastach i tysiącach wiosek.

Dyrektor Kumar zapewnia, że sukces idzie za sukcesem w budowie oczyszczalni, krematoriów i wszelakiej utylizacji. Prezentuje szeregi liczb i zestawień. Wieczorem na oficjalnym przyjęciu w Delhi dowiaduję się jednak z kompetentnych ust, że powinienem bardzo sceptycznie oceniać dokonania agencji rządowych. Innymi słowy, należy patrzeć przez palce na obficie serwowane indyjskie statystyki.

Toalety i smartfony

„Toilet: Ek Prem Katha", czyli „Toaleta: historia miłości" – tak brzmi tytuł cieszącego się ogromnym powodzeniem bollywoodzkiego filmu. Jest to opowieść o dziewczynie, która po wyjściu za mąż odkryła, że w jej nowym miejscu zamieszkania, czyli w domu męża, nie ma toalety. Jej prośby, aby taką zbudować, natrafiają na opór teścia stojącego na straży tradycji, zgodnie z którą potrzeby fizjologiczne należy załatwiać na łonie natury.

Zdesperowana mężatka korzysta więc codziennie z toalety w pociągu, który ma dziesięciominutowy postój na lokalnej stacji. Pewnego dnia pociąg odjechał, zanim zdążyła opuścić WC. Rozgoryczona wróciła do swych rodziców zdecydowana na rozwód. Ostatecznie po licznych perypetiach toaleta w domostwie bohaterów filmu zostaje zbudowana, a następnie wiele innych w całej wiosce.

Film, jak wiele bollywoodzkich produkcji, zajmuje się sprawą niezwykle społecznie ważną. Z różnych przyczyn, czy to z przywiązania do tradycji, czy też częściej z biedy, dostępu do toalety chociażby w najprostszej postaci nie ma 560 mln spośród 1,21 mld ludności. Tak wynikało z ostatniego spisu powszechnego w 2011 roku.

Oznacza to, że miliony Indusów załatwiają fizjologiczne potrzeby publicznie najczęściej w krzakach, ale i na otwartym polu, nierzadko na dworcowych peronach i w wielu innych ogólnie dostępnych miejscach. Widok dziesiątków, a nawet więcej postaci kucających o świcie w niemal rytualnym akcie jest dla każdego przybysza niepowtarzalnym przeżyciem.

– Tak dłużej być nie może. Położymy temu kres – oznajmił w 2014 roku nowo wybrany premier Narendra Modi, wyznaczając cel budowy 90 mln domowych toalet do 150. rocznicy urodzin Mahatmy Gandhiego przypadającej 2 października tego roku. Termin minął i trwa podsumowanie całej akcji, ale widać już, że celu nie osiągnięto. Do końca tego nie wiadomo, bo po dotacje w wysokości 14 tys. rupii (200 dol.) na budowę toalet zaczęli się masowo zgłaszać członkowie wielopokoleniowych rodzin zamieszkujących wspólnie i mających już jakieś „oczko" do dyspozycji.

– Tak czy owak, więcej jest osób korzystających ze smartfona niż tych, którzy mają dostęp do toalety – mówi Kanchan Gupta, szef delhijskiego think tanku Observer Research Foundation (ORF). Może to lekka przesada, gdyż smartfona ma obecnie jedna czwarta mieszkańców Indii, ale rocznie przybywa 70 mln posiadaczy tego urządzenia. Zresztą są różne na ten temat dane.

Najprostszy smartfon można kupić już za 300 rupii (ponad 4 dol.), lepszy za nieco ponad 1000. Miesięczny koszt rozmów i transmisji jednego gigabajta danych dziennie to 200 rupii. Dla milionów Indusów to niewielkie pieniądze, ale dla ogromnej grupy to sporo. Oficjalnie użytkowników telefonów komórkowych jest już 800 mln.

W portfelu klasy średniej

Sula to nazwa wina cabernet shiraz produkowanego w okolicach miejscowości Nashik na północ od Mumbaju. Tam mieści się stolica indyjskiego winiarstwa.

Pierwsze winobranie miało tam miejsce zaledwie dwie dekady temu.

Butelka czerwonej Suli kosztuje oficjalnie 800 rupii, czyli nieco ponad 11 dolarów. To niemało, ale wino jest też ostatnią rzeczą, której przeciętny Indus pożąda. Jeżeli już, to znacznie mocniejszego alkoholu. Winnice powstają jednak w Indiach jedna za drugą. To także jeden z symboli historycznych przemian ekonomicznych zachodzących w Indiach.

Sam proces gospodarczej transformacji w Indiach to jak trzęsienie ziemi dla niemal wszystkich z 1,3 mld obywateli kraju. Dla większości okazał się wybawieniem od chronicznej nędzy i biedy, wiecznego koła historycznych niemożliwości.

– Klasa średnia w Indiach to dzisiaj 250 mln mieszkańców. Rośnie w tempie ponad 10 proc. rocznie – tłumaczy dziekan Rajendra Srivastava z ekskluzywnej Indian School of Business w Hajdarabadzie (ISB).

Oznacza to, że miliony rodzin mają do dyspozycji powyżej 30 tys. rupii miesięcznie, taki dochód jest najczęściej przyjmowany w Indiach jako minimum dla klasy średniej.

Jak żyją przedstawiciele tej grupy, tłumaczy jedna z urzędniczek rządowej agencji Invest India w Delhi. Koszt wynajęcia dwupokojowego mieszkania w stolicy to 15 tys. rupii, oczywiście na przedmieściach. Żywność to wydatek w granicach 15 tys. rupii dla czteroosobowej rodziny.

Do tego dochodzą wydatki na szkołę, ubrania i transport. Potrzeba więc ok. 50 tys. rupii. Nawet w stolicy, liczącej niemal 20 mln mieszkańców, takie dochody ma jednak nie więcej niż jedna piąta rodzin. W wielu miastach musi wystarczyć 10–20 tys. rupii. Ale i tak samochód, który dwie dekady temu był niedostępnym luksusem, jest w zasięgu coraz większej liczby mieszkańców, nawet przy zaporowej cenie benzyny (72 rupie za litr).

Pięć kilo ryżu

O życiu na takim poziomie pomarzyć może jedynie 700– 800 mln Indusów, którzy na transformacji skorzystali niewiele albo wcale. Dla ogromnej grupy ludności epokowy program liberalizacji gospodarki oznaczał wręcz katastrofę. Miliony ludzi ruszyły z wiosek do miast, bo ich praca przestała być tam potrzebna wraz pojawieniem się większej liczby maszyn.

Koczują więc nierzadko całymi rodzinami na zakurzonych placach miejskich budów, gdzie pracują, przenosząc się na inne miejsce po zakończeniu inwestycji.

Mają głodowe stawki. Trzeba pamiętać, że 40 proc. gospodarki to szara strefa bez obowiązujących oficjalnie płac minimalnych w granicach 6–17 tys. rupii (zależnie od regionu). Zatrudnieni w takich warunkach ludzie mogą liczyć na 5 kg ryżu miesięcznie z zasobów państwowych za symboliczną jedną rupię. Dzięki temu żyją.

Jeden ze studentów ISB zarzucił kiedyś dziekanowi Rajendrze Srivastavie, Indusowi, który całe lata wykładał w USA, że nie zdaje sobie do końca sprawy, jak szybkie społeczne zmiany następują w Indiach.

– Jakże symptomatyczne, że zarzut padł z ust studenta, który miał na ręku rolexa – mówi dziekan, tłumacząc, że to właśnie on jest znacznie bliżej normalnego życia w Indiach niż ów student, a swój niedrogi zegarek kupił okazyjnie w Singapurze.

Studia MBA na tej uczelni to koszt 50 tys. dol. za dwa semestry. W rankingu „Financial Times" ISB znajduje się w tym roku na 24. miejscu na świecie. W Azji jest na miejscu trzecim. To Indie dalekiej przyszłości.

Na przedmieściu Delhi, w Noda, bierze swój początek Yamuna Expressway – prowadząca do Agry i licząca 165 km pierwsza bezkolizyjna autostrada w Indiach. Powstała w zasadzie z myślą o turystach, których kilkanaście milionów rocznie odwiedza Tadż Mahal w Agrze. Autostrada jest dumą Indii, mimo że co minutę powstają podobno w Indiach trzy metry nowych autostrad.

Ale to Yamuna Expressway uchodzi za jeden z symboli indyjskiej transformacji, czyli gospodarczej liberalizacji zapoczątkowanej trzy dekady temu. Ten proces nabiera stale rozmachu.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Społeczeństwo
Rosyjska wojna z książkami. „Propagowanie nietradycyjnych preferencji seksualnych”
Społeczeństwo
Wielka Brytania zwróci cztery włócznie potomkom rdzennych mieszkańców Australii
Społeczeństwo
Pomarańczowe niebo nad Grecją. "Pył może być niebezpieczny"
Społeczeństwo
Sąd pozwolił na eutanazję, choć prawo jej zakazuje. Pierwszy taki przypadek
Społeczeństwo
Hipopotam okazał się samicą. Przez lata ZOO myślało, że jest samcem