W felietonie z 7 października 2015 r., czyli jeszcze przed wyborami parlamentarnymi, przewidywałem, jak to nowy rząd będzie tłumaczył się z niespełnionych obietnic przedwyborczych. Nie przewidziałem, że będzie to pierwszy niekoalicyjny rząd od 1989 r. Dzisiaj najprostszym wyjaśnieniem rządu na poczynania niezgodne z obietnicami jest: „Otrzymaliśmy mandat od społeczeństwa" – i będziemy robić to, co uważamy. Czy trochę więcej niż 19 proc. społeczeństwa uprawnionego do głosowania to dostateczny mandat aż do takich poczynań? Nie moją rolą oceniać.
Czemu nie sądy?
Minęło 100 dni. Z perspektywy Kanady działania rządu postrzegam tak: Zdusić jakąkolwiek opozycję.
Sprawa Trybunału Konstytucyjnego, którą otrzymał nowy rząd jak na tacy od poprzedniej ekipy: wyeliminować działanie TK przynajmniej do czasu. Czasu, który jest potrzebny, by przepchnąć ustawy o wątpliwej konstytucyjności. Kto uważnie wysłuchał wypowiedzi pana Jarosława Kaczyńskiego o przedwczesnym wystąpieniu do Komisji Weneckiej, nie powinien mieć w tej kwestii wątpliwości. Chociaż nie jest dla mnie do końca jasne, dlaczego sądy powszechne nie miałyby decydować o konstytucyjności przepisów. Wszak konstytucja w art. 178 ust. 1 stanowi: „Sędziowie w sprawowaniu swojego urzędu są niezawiśli i podlegają tylko konstytucji oraz ustawom".
Uważam więc, że jeśli ustawa jest niezgodna z konstytucją, to interpretując normy, należy mieć na względzie przed wszystkim jej zasady a maiori ad minus – od większego do mniejszego. Według mnie nie ma żadnych przepisów, które broniłyby sądom takich orzeczeń. Co prawda w doktrynie i w orzeczeniach SN (ostatnie dostępne z listopada 2015 r.) – decyzję o konstytucyjności lub nie ma podejmować tylko TK, jednak gdy ten nie działa, to sytuacja nie jest jasna. I do tego SN się nie odniósł, a sądy wyrokować muszą.
Szczery aż do bólu
Od 4 marca minister sprawiedliwości jest również prokuratorem generalnym i jak sam minister Ziobro stwierdził: „Poprzedni rząd naciskał na prokuraturę" [najprawdopodobniej nielegalnie i nieskutecznie – uwaga moja], a chodzi o to, „aby prokuratura była podległa rządowi". I dalej: „Prawo do ingerowania w śledztwa czyni sytuację klarowną. Wolę móc wydawać polecenia oficjalnie, zgodnie z prawem, bo nie dam wtedy okazji do politycznej zemsty nowej władzy". Trochę dziwię się wypowiedzi ministra, w której z góry zakłada, że nowa władza będzie się na nim mściła za to, co zamierza zrobić. Teraz więc, w majestacie prawa, już otwarcie i w świetle jupiterów, będzie mógł obecny rząd – rękoma ministra – sterować prokuraturą i „przełożony będzie mógł zmienić decyzję prokuratora prowadzącego sprawę" , kiedy to będzie się rządowi podobało. Dodajmy kwestie związane z możliwością inwigilacji i już mamy quasi-dyktaturę! Dawno nie czytałem tak szczerej wypowiedzi przedstawiciela rządu RP.