Niepokojący sygnał z Berlina: Schulz, przywódca SPD, które może wejść do koalicji rządowej w Niemczech, zaproponował powołanie federacji europejskiej i stworzenie wspólnej unijnej armii. Wcześniej podobny pogląd wygłosił prezydent Francji Macron. Po brexicie Polska będzie jedynym dużym państwem UE, które zdecydowanie odrzuca takie rozwiązanie, co oznacza, że może nam zabraknąć sił i zdolności koalicyjnych do zablokowania tego pomysłu.
Europejska armia ma powstać do roku 2030, ale dwa dni temu ruszyła współpraca w dziedzinie obrony (PESCO), uczestniczy w niej 25 z 28 państw UE. To na razie finansowanie projektów rozwojowo-badawczych, ale kolejnym krokiem, który chce wykonać Unia, mają być wspólne zakupy obronne.
Schulz i Macron opowiadają się za budżetem strefy euro, ministrem finansów, parlamentem eurozony i połączeniem stanowisk przewodniczącego Rady Europejskiej z szefem Komisji Europejskiej, a w efekcie europejskiej federacji. Skoro tak, państwo europejskie powinno mieć także swoją armię oraz budżet obronny.
Ale jak miałby być on rozdzielany, kto wskazywałby priorytety wydatkowe? Jak miałaby być rozlokowana armia finansowana przez ów budżet? Jaka byłaby rola rządów narodowych? Zapewne wspólnotowy budżet oznaczałby uwspólnotowienie zakupów w celu ich optymalizacji.
Sposób wydatkowania pieniędzy na obronę, a więc w konsekwencji struktura armii i jej zdolności bojowe muszą opierać się na doktrynie obronnej. Macron proponuje, by także ona była wspólna. Jak połączyć jedną doktryną Portugalię i Estonię czy Polskę, skoro państwa te funkcjonują w odmiennym otoczeniu strategicznym?