Sprawa może wydać się jednostkowa, prawna, wręcz techniczna. Ale od tego, czy belgijskie władze wydadzą Hiszpanii przywódcę secesjonistów w Katalonii Carlesa Puigdemonta, zależy dalszy rozwój Unii Europejskiej, a być może nawet jej przetrwanie.
Do tej pory trudno było znaleźć bardziej przychylne integracji państwo niż Belgia. Nie tylko w jej stolicy znalazły siedzibę najważniejsze instytucje Wspólnoty, ale sam kraj, choć mniejszy od Mazowsza, był kwintesencją Europy. Przez jego środek przechodzi przecież granica między francuską a holenderską strefą językową, między kulturą północnej i południowej Europy. Aby funkcjonować, państwo to musi więc stale szukać syntezy romańskiej i nordyckiej wizji rzeczywistości. Tak powstały piramidalne konstrukcje instytucjonalne – sześć rządów kontrolowanych przez sześć parlamentów. Ale dzięki temu Belgia dobrze odnajdowała się w równie skomplikowanych strukturach europejskich, niekończących się negocjacjach i kompromisach.
Więcej: powstałe dopiero w 1830 r. państwo, które tak naprawdę nigdy nie zdołało wykuć prawdziwego narodu, forsowało federalną wizję Europy, w której niejako „rozpłynie się" konflikt między Flamandami i Walonami.
Większość za Hiszpanią
Kataloński kryzys, a konkretnie pojawienie się Puigdemonta w Brukseli pod koniec października, niespodziewanie zadało kłam temu projektowi. Po raz pierwszy Belgia nie tylko przestała płynąć w głównym nurcie integracji, ale wręcz znalazła się w otwartej konfrontacji z czwartym najważniejszym krajem strefy euro – Hiszpanią. Wbrew nadziejom belgijskich polityków okazało się, że państwa narodowe nie tylko nie umierają, ale są gotowe z całą mocą bronić swojej integralności. Choć od zawarcia traktatu elizejskiego minęło sześć długich dekad naznaczonych skokowymi postępami w integracji (fundusze strukturalne, jednolity rynek, euro, Schengen) koncepcja „Europy ojczyzn" de Gaulle'a wciąż pozostaje żywa.
Większość krajów Unii nigdy nie miała co do tego wątpliwości. Puigdemont przyjechał do Brukseli nie tylko, aby uciec przed hiszpańskim wymiarem sprawiedliwości, ale także, aby „umiędzynarodowić konflikt", sprowokować wreszcie reakcję Unii. Ale spotkał go ciężki zawód. Szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker – jak inni przywódcy instytucji europejskich – w poniedziałek podkreślił, że „nie ma nic do zarzucenia hiszpańskiemu państwu prawa", a jego jedynym partnerem „pozostaje Hiszpania".