Na wiele sposobów tłumaczy się wciąż wysokie notowania PiS. Najczęściej podaje się przykłady wysokich transferów społecznych dokonanych przez rządy Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego. Ja w swoich artykułach podkreślam skuteczne obsłużenie przez partię Jarosława Kaczyńskiego potrzeby wspólnotowości, patriotyzmu, a nawet nacjonalizmu, co w czasach „płynnej ponowoczesności" staje się jedną z podstawowych potrzeb psychicznych obywateli państw zachodnich. Nie docenia się jednak tego, że PiS otworzyło kanały awansu społecznego, zawodowego i finansowego tysiącom swych zwolenników, którzy przez lata zajmowali w swoich środowiskach poślednie miejsca. Ich poparcie dla obecnej władzy otworzyło przed nimi szansę na gwałtowną karierę i dlatego właśnie z hunwejbińską żarliwością oddali się na jej służbę. To prawdziwa i trwała rewolucja aspirantów.
Nowy establishment
Po 1989 roku ukształtował się w Polsce nowy system, który – co naturalne – stworzył nowe elity i nowy establishment. Objął on wszystkie dziedziny życia – gospodarkę, politykę, armię, kulturę, sztukę, naukę itp. Oczywiście – do owej nowej elity zostali dokooptowani przedstawiciele ancien regime'u, bo taka była specyfika naszej transformacji („przemieszczenia" używając terminologii S. Huntingtona), oraz reprezentanci tych środowisk, które do owego procesu dołączyły potem. Krążenie elit następowało w stosunkowo wąskiej grupie i ogromna część ambitnych i zdolnych pozostała poza establishmentem.
III RP miała więc swoją klasę rządzącą w polityce, ale także w świecie kultury, nauki, sztuki oraz – co bardzo ważne – gospodarki. Kto był spoza niej, musiał zadowolić się rolą obserwatora lub co najwyżej aspiranta. Jeśli w tej drugiej sprawdzał się wystarczająco długo i dobrze, elity dopuszczały go do swego grona, ale nie było żadnej gwarancji, że tak się stanie. Można więc było spędzić wiele lat antyszambrując w przedpokojach establishmentu i ostatecznie nigdy nie zostać dopuszczonym na salony. Im bardziej system się petryfikował, tym trudniej było się do niego włamać. Tysiące, miliony ambitnych artystów, przedsiębiorców, prawników, profesorów trwało na swych podrzędnych pozycjach, z zazdrością obserwując coraz bardziej rozpasane w swej konsumpcji i ostentacji elity.
Aż przyszedł rok 2015 i nieznany szerzej europoseł został prezydentem, a była burmistrz Brzeszcz premierem. I rozpoczęła się rewolucja aspirantów. Ich rzesze dostrzegły w PiS formację, która może zapewnić im szybszy awans i gwałtowne wejście do elit, lub – mówiąc bardziej poprawnie – udział w wymianie elit.
Wystarczała wierność
Wystarczyło zadeklarować wierność nowej władzy, a z ośmieszanego adiunkta można było zostać wiceministrem spraw zagranicznych; z pogardzanego pułkownika stać się generałem Wojsk Obrony Terytorialnej; z hejtera w prawicowych pisemkach przeistoczyć się w kierownika mediów publicznych; ze stanowiska wójta małej gminy przeskoczyć wprost na fotel największej spółki skarbu państwa; z asesora sądu rejonowego przepoczwarzyć się w sędziego Sądu Najwyższego.