Migalski: Płomienie słabej publicystyki

Pożar w Paryżu stał się w Polsce symbolem ateizmu.

Aktualizacja: 23.04.2019 18:40 Publikacja: 23.04.2019 18:16

Płonąca katedra Notre Dame pokazała mizerię polskiej debaty publicznej

Płonąca katedra Notre Dame pokazała mizerię polskiej debaty publicznej

Foto: AFP

Pożar katedry Notre Dame pokazał mizerię polskiej debaty publicznej oraz skrajną egzaltację naszych czołowych publicystów. Gdy Francuzi zajęci byli walką z ogniem, nasi rodacy rozpoczęli festiwal domysłów, czego ta tragedia jest symbolem. Najwięcej inwencji przejawiali liderzy opinii publicznej związani z prawicą. Dla nich był to oczywisty znak, dany przez Boga, o końcu... No właśnie, tu już zaczynały się problemy, bowiem pożar w Paryżu był dla nich zarówno symbolem końca laicyzującej się Europy, jak i chrześcijaństwa jako całości, a także jego dominacji w świecie, masońskiej Unii Europejskiej itp. Polska prawica dostrzegła w tych płomieniach znak od Boga przestrzegający nas przed piekłem, przed ześlizgiwaniem się w ateistyczną świeckość, przed końcem cywilizacji chrześcijańskiej.

Przekaz od Boga

Do grona prawicowych publicystów dołączyli się ochoczo prawicowi politycy, którzy dzielili się opiniami, że może to być sprawka muzułmanów, a już na pewno jest to znamienny przekaz przysłany nam przez Boga, byśmy się opamiętali i nie brnęli w jakieś podejrzane eksperymenta z rozdziałem państwa od Kościoła i tego typu nowinkami.

Lewica była jakby bardziej wstrzemięźliwa, ale i tutaj dostrzeżono symbolikę zniszczenia katedry – w tej perspektywie była ona karą za grzechy kleru, zwłaszcza w kontekście afer pedofilskich i innego rodzaju nadużyć księży oraz zakonników.

Mało kto zauważył w tym pożarze to, co dostrzegli obecni na miejscu – a nie przed ekranami telewizorów – strażacy, a mianowicie prawdopodobne zwarcie instalacji elektrycznej lub zaprószenie ognia przez ekipę remontową. O wiele bardziej ekscytujące było dla polskich liderów opinii odczytywanie, cóż to Bóg chciał nam przekazać, podpalając jedną ze swych świątyń. W oczach polskich publicystów zadanie to okazało się o wiele łatwiejsze, a na pewno bardziej nęcące, niż czekanie na wyjaśnienia strażaków.

Jest coś głęboko niepokojącego w egzaltacji, jakiej zakosztowali polscy komentatorzy. Zamiast chłodnym okiem analizować rzeczywistość, przerzucali się coraz bardziej niestosownymi porównaniami i asocjacjami. Wszystkich przebił jeden z nich, uważający się, i przez wielu uważany, za poważnego, który napisał, iż dla Europejczyków to wydarzenie będzie tym, czym dla Amerykanów był atak z 11 września 2001 roku. Wyraźnie zadowolony ze swej przenikliwości, do swego tweeta dołączył obrazki płonącej katedry oraz samolotu wbijającego się w jedną z wież WTC – żeby nikt nie miał wątpliwości, jak bardzo trafne jest jego spostrzeżenie.

Zastanówmy się teraz przez chwilę – co mogło powodować zawodowym publicystą, którego zadaniem jest analiza rzeczywistości i wyjaśnianie jej zawiłości swoim czytelnikom, gdy porównywał pożar kościoła, w którym nikt nie zginął, z atakiem terrorystycznym, w wyniku którego śmierć poniosło prawie trzy tysiące ludzi, i który doprowadził USA do dwóch wojen i bardzo poważnej zmiany polityki wewnętrznej? Jak egzaltowany musiał być ten ktoś, by naprawdę uważać, że pożar jednego budynku tak wpłynie na życie 500 milionów obywateli państw UE, jak na 300 milionów Amerykanów wpłynęło zamordowanie trzech tysięcy z nich?

Powtórzmy – zrobiła to nie wstrząśnięta pożarem gospodyni domowa czy siedzący przed telewizorem emeryt, ale komentator polityczny, specjalizujący się zresztą w tematyce międzynarodowej. Co nim powodowało, że uznał za stosowne użycie tak niemądrej, a mówiąc szczerze – bezdennie głupiej, metafory? Co miał w głowie, gdy epatował swoich czytelników tak nietrafnym i infantylnym porównaniem?

Nikt nie może zabronić ludziom wierzącym dostrzegania wszędzie Boga i jego interwencji. W Polsce jest to nagminne, gdy czołowi politycy, z prezydentem i premierem na czele, dziękują w oficjalnych wystąpieniach Opatrzności za odzyskanie niepodległości czy zwycięstwo w jakiejś bitwie. Nikt też nie może zakazać tego typu myślenia milionom wyborców – bo takie to już prawo ludzi przekonanych, że ponad historią czuwa jakaś siła i kieruje nie tylko losami poszczególnych ludzi, ale także państw i narodów.

Metafizyczna symbolika

Ale od publicystów i komentatorów, czyli zawodowców, którzy zarabiają na objaśnianiu czytelnikom, słuchaczom i widzom rzeczywistości, należy wymagać, by w swej pracy kierowali się racjonalizmem i wystrzegali się egzaltacji.

Osobiście można wierzyć w Boga, ale analityk, który wynik wyborów prezydenckich na Ukrainie lub w Polsce wyjaśniałby wolą Boga, jednak byłby śmieszny i sprzeniewierzałby się swemu powołaniu, nieprawdaż? Jak potraktowalibyśmy politologa, który w studio wyborczym tłumaczyłby zwycięstwo jakiejś partii Opatrznością, a zdobycie mandatu europosła przez konkretnego polityka ingerencją Boga? Więc dlaczego tego typu retoryce uległy tabuny polskich publicystów w odniesieniu do pożaru katedry? Z jakiego powodu nie powstrzymali się od nadawania tej tragedii metafizycznej symboliki i dostrzegania w niej głębszych sensów?

Pisząc wprost – coraz częstszym zjawiskiem wśród naszych komentatorów jest nieznośna egzaltacja. Mają oni coraz mniej wstydu, by folgować swym partyjnym afiliacjom i jawnie wspierać jedną ze stron sporu politycznego; coraz łacniej także oddają swoje pióra na użytek ideologii lub partyjnych bossów. Do tych godnych krytyki wad doszła jednak w ostatnim czasie właśnie ta niezwykle irytująca i nieznośna predylekcja do ulegania egzaltacji. Rzesze komentatorów i analityków nie wstydzą się jej publicznie oddawać, uznając najwyraźniej, że jest to w dobrym stylu, a co najmniej, że jest to akceptowalne.

Przyznam, że ze wszystkich wad polskiej publicystyki ta jest najbardziej irytująca. Do stronniczości i partyjniactwa już się powoli chyba przyzwyczajamy, ale moda na egzaltację jest stosunkowo młoda i chyba dlatego tak nieznośna. Możliwe, że jest ona wynikiem funkcjonowania nowych mediów, które wymuszają skrótowość i emocjonalność; może jest to znak czasów, które preferują postawę „wyróżnij się albo zgiń"; może to jakaś szczególna przypadłość polskich komentatorów i ich postępującej infantylizacji, przykrywanej sztuczną męską brutalnością. Nie wiem, ale faktem jest, że do całego szeregu wad naszego życia społecznego dołączyła jeszcze jedna – egzaltacja jej analityków. Płomienie katedry Notre Dame wspaniale to oświetliły.

Autor jest politologiem, dr. hab. na Uniwersytecie Śląskim

Pożar katedry Notre Dame pokazał mizerię polskiej debaty publicznej oraz skrajną egzaltację naszych czołowych publicystów. Gdy Francuzi zajęci byli walką z ogniem, nasi rodacy rozpoczęli festiwal domysłów, czego ta tragedia jest symbolem. Najwięcej inwencji przejawiali liderzy opinii publicznej związani z prawicą. Dla nich był to oczywisty znak, dany przez Boga, o końcu... No właśnie, tu już zaczynały się problemy, bowiem pożar w Paryżu był dla nich zarówno symbolem końca laicyzującej się Europy, jak i chrześcijaństwa jako całości, a także jego dominacji w świecie, masońskiej Unii Europejskiej itp. Polska prawica dostrzegła w tych płomieniach znak od Boga przestrzegający nas przed piekłem, przed ześlizgiwaniem się w ateistyczną świeckość, przed końcem cywilizacji chrześcijańskiej.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej