Zagadki II RP: Tajemnica generała Zagórskiego

Mimo że od zaginięcia gen. Włodzimierza Zagórskiego mijają 92 lata, to nie sposób rozstrzygnąć, co naprawdę wydarzyło się w sierpniu 1927 r.

Aktualizacja: 12.08.2019 06:12 Publikacja: 11.08.2019 00:01

Włodzimierz Zagórski, Władysław Sikorski i Tadeusz Rozwadowski na balu lotników, 7 lutego 1925 r.

Włodzimierz Zagórski, Władysław Sikorski i Tadeusz Rozwadowski na balu lotników, 7 lutego 1925 r.

Foto: biblioteka narodowa/polona

Według jednych badaczy mamy do czynienia ze zbrodnią, aktem przemocy, co więcej – aktem terroru państwowego. Ze ślepej nienawiści zabito człowieka o wielkich zasługach dla odradzającego się państwa, zamordowano z prywatnych, niezbyt czystych pobudek i wskutek niezbyt uczciwych wyroków. Według tychże badaczy zbrodnia ta obciąża polityczny rachunek sanacji i osobiście marszałka Piłsudskiego. Według innych, mamy do czynienia z doskonałą mistyfikacją, niezwykle sprytną ucieczką przed wymiarem sprawiedliwości człowieka, który był autorem może największej afery gospodarczej w polskich dziejach najnowszych, człowieka tak inteligentnego i uzdolnionego, że zdołał oszukać i ośmieszyć aparat państwa. Co więcej, zdołał ocalić w bankach europejskich wielomilionowy zysk i tym samym wyprowadzić w pole młodą Polskę.

Szpieg i szubrawiec?

Że był niezwykle uzdolniony, zdaje się nie ulegać kwestii. Włodzimierz Zagórski, herbu Ostoja, syn powstańca styczniowego i sybiraka Jana Zagórskiego i rosyjskiej księżnej Anny Kozłowej. Matka najzupełniej poważnie wierzyła, że jej niezwykły syn – w myśl proroctwa Mickiewicza w „Dziadach”: „Z matki obcej; krew jego dawne bohatery…” – kiedyś zasiądzie jako władca na polskim tronie. Ukończył studia polityczne w Paryżu, a następnie Akademię Wojskową w Wiedniu. Władał biegle sześcioma językami. W wojsku austriackim pracował w służbie wywiadowczej, na odcinku przeciw Rosji.

Lecz w źródłach polskich jego obraz wygląda zupełnie inaczej. 28 października 1915 r. ppor. Stefan Rowecki z I Brygady Legionów zanotował w swym dzienniku: „Wczoraj… mieliśmy, tj. oficerowie I-ej Brygady, zebranie z szefem sztabu… podpułkownikiem Sosnkowskim. Jechał na wszystko, co nie jest I-ą Brygadą, na Naczelny Komitet Narodowy, na Departament Wojskowy, na Komendę Legionów, a Zagórskiego nazwał wprost szpiegiem i szubrawcem…”.

W literaturze przedmiotu można przeczytać raporty kapitana Zagórskiego do c.k. dowództwa: „Piłsudskiemu bzdurzy się niepodległa Polska”. To on usuwa z Legionów Jędrzeja Moraczewskiego, Ignacego Boernera i Kordiana Zamorskiego za działalność niepodległościową, to on denuncjuje oficerów, którzy po tzw. kryzysie przysięgowym w mundurach prostych żołnierzy udali się do obozu w Szczypiornie, by podnieść na duchu mniej odpornych legionistów, a którzy po tej denuncjacji trafili do karnego obozu. To Zagórski, pełniący obowiązki szefa sztabu Komendy Legionów, uważający się tym samym za przełożonego Józefa Piłsudskiego, donosi do władz najwyższych, że „I-sza Brygada nie walczy za cesarzy, tylko o niepodległość Polski”.

Nie był więc kochany. Gdy się zbliżał, natychmiast cichły rozmowy. 12 grudnia 1916 r., gdy zjawił się u dr. Wincentego Łepkowskiego, znanego stomatologa, w mieszkaniu przy ulicy Garncarskiej w Krakowie, obecni u doktora na herbacie Piłsudski i Sosnkowski natychmiast wstali, pożegnali się i wyszli. Nie był nawet lubiany, a stugębna plotka donosiła o 12 pojedynkach, w których bez skrupułów zabił swoich przeciwników. W swych wspomnieniach Wincenty Witos opisuje sytuację, gdy, gdzieś przemawiając, niepochlebnie wypowiedział się o Komendzie Legionów. Już następnego dnia otrzymał pismo od Zagórskiego wzywające go do wyznaczenia swoich sekundantów. Witos, polski chłop, oczywiście zlekceważył wyzwanie do pojedynku, ale rzecz opisał, by inni strzegli się awanturnika. Podobnie jak Sikorski, także Zagórski uchodził za fanatycznie przywiązanego do „rozwiązania austro-polskiego”. Obaj odstąpili cesarza późno, bo dopiero po marcu 1918 r., gdy Polacy – po tzw. pokoju brzeskim, w którym Niemcy i Rosja przyznały Ukrainie ziemię chełmską – poczuli się zdradzeni i oszukani.

Generał brygady Włodzimierz Zagórski - zaginął po 6 sierpnia 1927 r.

Generał brygady Włodzimierz Zagórski - zaginął po 6 sierpnia 1927 r.

alamy stock photo/utcon collection/bew photo

Przeciwnik Piłsudskiego

Najuczciwiej jednak mówiąc, miał Zagórski także niewątpliwe zasługi dla ojczyzny. Był, cokolwiek by powiedzieć, faktycznym komendantem Legionów Polskich, po odzyskaniu niepodległości był pod rozkazami gen. Rozwadowskiego jednym z twórców i organizatorów Sztabu Generalnego, a w 1920 r. szefem sztabu Frontu Północnego u gen. Józefa Hallera, wreszcie jednym z pierwszych twórców i dowódców polskiego lotnictwa wojskowego. I choć trudno nie dostrzec konfliktu czy wręcz nienawiści pomiędzy Zagórskim a Piłsudskim, to jednocześnie historia notuje także inne świadectwa: „Jaśnie wielmożny panie jenerale! – pisze Zagórski w opublikowanym w prasie po zabójstwie prezydenta Narutowicza liście otwartym do premiera, gen. Władysława Sikorskiego. – Wypadki ostatnich dni, w szczególności haniebne morderstwo popełnione na Prezydencie Rzeczypospolitej, wywarły na mnie ogromny wpływ. Jestem przekonany, że bardzo ciężkie czasy nadchodzą dla nas i trzeba będzie bardzo mocnej i zdecydowanej ręki, żeby ująć władzę. Jedynym człowiekiem, który to wykonać potrafi, jest marszałek Piłsudski. Wiem, że będziecie potrzebowali po swojej stronie energicznych i odważnych ludzi. Kładę na bok prywatę i zgłaszam lojalny akces bez żadnych zastrzeżeń do wszystkiego, co postanowicie. Załączając posłuszne poszanowanie i wyrazy wysokiego poważania, pozostaję posłuszny – Włodzimierz Zagórski”.

W dniach przewrotu majowego już jako generał (awansowany przez Sikorskiego w 1923 r.) stanął po stronie rządowej, przeciwko Piłsudskiemu: „A na samolocie Zagórski generał/ na bezbronną ludność bombami nacierał/ obrzucił bombami Mokotów i Wolę/ zabił troje dzieci w mokotowskiej szkole” – śpiewała w tych dniach warszawska ulica. Nie wiadomo do dzisiaj, jakie straty w ludności spowodowało owo bombardowanie Warszawy, historia się waha, czy w ogóle spowodowało. Jakakolwiek jednak byłaby to liczba, to i tak owa (według piłsudczyków) „zbrodnia wojenna” nie obciążałaby rachunku Zagórskiego, skoro w każdej spornej sprawie otrzymał jednoznaczne rozkazy prezydenta Wojciechowskiego i dowodzącego siłami rządowymi gen. Tadeusza Rozwadowskiego. To, co naprawdę spowodowało aresztowanie i zamknięcie w więzieniu generała, dotyczyło wątpliwych i brudnych transakcji tzw. Francopolu – Francusko-Polskich Zakładów Samochodowych i Lotniczych SA. Jednym z założycieli, udziałowców i członków zarządu owej spółki był generał Włodzimierz Zagórski, który, nie wchodząc już w szczegóły sprawy, naraził Polskę na wielomilionowe straty. Sprawa była głośna z powodu zakupionych przez Polskę tzw. latających trumien, nieudanych i przestarzałych samolotów francuskich SPAD 51C1 oraz 61C1, ale także z powodu wyłudzonych przez spółkę Francopol zaliczek na, jak oceniano, 3–4 miliony złotych. „Można się zastanawiać – pisze gen. Dupont, szef Francuskiej Misji Wojskowej w Warszawie, w swym raporcie nr 92 do Paryża, z 30 stycznia 1925 r. – jak [ówczesny premier] Sikorski, który uchodzi za uczciwego, pozwala na to wszystko?”. I konkluduje: „ci generałowie – Zagórski, Żymierski… Każdy z nich wspierany jest przez wpływowe osobistości, z którymi Sikorski, mający ambicje polityczne, nie może zadzierać. Jego walka z Marszałkiem przysparza mu dość trosk…”.

Uroczystości imieninowe Józefa Piłsudskiego, obok Marszałka siedzą: Wincenta Konarzewska i gen. Lucj

Uroczystości imieninowe Józefa Piłsudskiego, obok Marszałka siedzą: Wincenta Konarzewska i gen. Lucjan Żeligowski. Warszawa, 19 marca 1926 r.

Narodowe Archiwum Cyfrowe

Osadzony w wileńskim więzieniu

Po zamachu majowym w wileńskim więzieniu na Antokolu obok gen. Zagórskiego znalazło się jeszcze trzech generałów, którzy opowiedzieli się za rządem i prezydentem: gen. broni Tadeusz Rozwadowski – aresztowany w związku z popieraniem przez niego przedsiębiorstwa budującego baraki, żyrowanie weksli i ich niewykupienie oraz przyjęcie nieodpowiednich karabinków firmy Arma, gen. Juliusz Tarnawa-Malczewski – aresztowany za rzekome zrywanie na ulicy oznak wziętym do niewoli szwoleżerom (przez kilka dni, zanim trafił na Antokol, przetrzymywany i maltretowany w jakimś składzie desek), oraz gen. Bolesław Jaźwiński – nie wiadomo za co, ale i tak trzymany w celi do początku 1927 r.

„Generałowie – zapisał w swoich wspomnieniach gen. broni Leon Berbecki – byli głodzeni, odmawiano im wydawania książek, pisania listów lub wnoszenia zażaleń do władz wyższych. Jednym słowem traktowano ich w sposób grubiański i bestialski w najwyższym stopniu. Celowo utrzymywano w celach niską temperaturę i stosowano szereg innych metod wzorowanych na carskiej Ochranie...”. Ten dramatyczny obraz kłóci się jednak z rzeczywistością znaną z innych przekazów, z których wynika, że więźniowie przyjmowali gości, np. do Zagórskiego kilkakrotnie przyjeżdżała jego bratanica, ale też profesor Zdziechowski czy szef tzw. Komisji Likwidacyjnej gen. Lucjan Żeligowski; mogli w celach czytać i pisać, co chcieli. Gdy w czerwcu 1927 r. umarła matka gen. Zagórskiego, władze pozwoliły mu wziąć udział w pogrzebie. Reżim więzienny nie był więc specjalnie surowy.

W lecie 1927 r. na Antokolu przebywa jedynie Zagórski. Pozostali zostają zwolnieni wcześniej i przeniesieni z wojska w stan spoczynku. Jak notuje marszałek Sejmu Maciej Rataj, w sprawie generałów nie ustają jednak zapytania i protesty posłów, „którzy przyjeżdżają z terenu z uszami pełnymi skarg i wyrzutów na uległość (wobec władzy)”. Dobiegają też odgłosy niezadowolenia i protestów ze strony ugrupowań politycznych, np. Związku Ludowo-Narodowego, który od dawna domaga się natychmiastowego zwolnienia ludzi, których jedyną „winą” jest to, że bronili konstytucji. Generał Włodzimierz Ostoja-Zagórski, domagający się głośno i bezskutecznie natychmiastowego postawienia przed sądem, spędził w celi już 15 miesięcy. „Coś jednak musiało się stać, bo nagle wydarzenia zaczęły biec jak na przyspieszonym filmie – zapisuje ze znakomitą intuicją jeden z badaczy sprawy Zagórskiego, doktor Romuald Romański. – 4-go sierpnia Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie postanowił zwolnić Zagórskiego z aresztu. W uzasadnieniu napisano, że stało się to »wobec ustania przyczyn aresztu«”. Czyli, choć to się wydaje absurdalne, nagle sprawę umorzono?! Dlaczego i jak to w ogóle możliwe?!

Tak zaczyna się niewątpliwie największa, dotychczas nierozwiązana zagadka w całych polskich dziejach najnowszych, której poświęcono już dziesiątki książek, artykułów, rozpraw i analiz.

Pytania bez odpowiedzi

Oto 6 sierpnia 1927 r., w sobotę rano, do pociągu relacji Wilno–Warszawa, do przedziałów zarezerwowanych przez gen. Stanisława Burhardta-Bukackiego, inspektora Armii w Wilnie, wsiadają: generał brygady Włodzimierz Ostoja-Zagórski i 30-letni wówczas kapitan Lucjan Miładowski (w Roczniku Oficerskim za rok 1928 pozostający w składzie Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych, w istocie przydzielony do zagranicznej służby Oddziału II w Wilnie). Wsiadają także inni, jakiś major, co do którego personaliów historia nie jest pewna, jakiś ordynans czy żandarm. Zagórskiemu nikt nie okazał dokumentu zwolnienia z więzienia, nie wie więc, że już jest wolny. Wie, że jest wieziony do Warszawy, by stanąć do raportu przed marszałkiem Piłsudskim w Belwederze.

To niepojęte. Jest 6 sierpnia, rocznica wymarszu Pierwszej Kadrowej, i każde dziecko w Polsce wie, że tego dnia Marszałka na pewno nie będzie w Belwederze, bo będzie na kolejnym Zjeździe Legionów, tym razem w Kaliszu. Wie o tym każde dziecko i tylko nie wie kapitan Miładowski czy też major (najpewniej) Zygmunt Wenda. Co więcej, jeśli już jadą do Belwederu, to czy można zrozumieć, jak to możliwe, by generał Zagórski, tak czuły na punkcie służby i honoru oficerskiego, jechał do Marszałka nie w mundurze?

W tej historii wszystko jest jeszcze pytaniem. Dlaczego oto, gdy już dojechali do Warszawy na Dworzec Wileński i gdy, co było oczywiste, okazało się, że Marszałka nie ma w Belwederze i że ewentualne spotkanie możliwe jest dopiero w poniedziałek, Zagórski oddaje swoje bagaże do przechowalni dworcowej, skoro mieszka w Warszawie i tu ma mieszkanie przy ul. Flory. Co więcej, ma w Warszawie bratanka i bratanicę, ma też „dziewczynę”, a wreszcie dziesiątki przyjaciół, którzy z radością udzielą mu gościny. Ma przy sobie 300 złotych i stać go na każdy hotel. A tu jadą na Krakowskie Przedmieście, gdzie wysiada na wysokości ulicy Trembackiej, by pójść się wykąpać do łaźni publicznej. W tym czasie ktoś, nie wiadomo kto, odebrał jego bagaże z Dworca Wileńskiego. Od tego wieczora nikt nigdy więcej generała Zagórskiego nie widział. Zaginął.

„Istotnie – zapisała w swych wspomnieniach żona premiera Kazimierza Bartla – (…) z dworca odjechał czerwonym autem. Mąż mój był zaniepokojony i oburzony, nie przyzwyczajony do rosyjskich metod, bo w Austrii postępowano inaczej… Któregoś dnia minister Sprawiedliwości pan Meysztowicz zawiadomił męża, że sprawa jest wyjaśniona. Zgłosiła się do niego siostra Zagórskiego (dziś podejrzewam, że był to ktoś podstawiony) i oświadczyła, że brat jej wyjechał czerwonym autem bezpośrednio po przyjeździe z Wilna przez Karpaty do Czechosłowacji. Bardzo zadowoleni mój mąż i pan Meysztowicz urządzili w tej sprawie konferencję prasową. Znacznie później dowiedziałam się od sekretarza mojego męża Stanisława Zaćwilichowskiego, że sprawa wyglądała inaczej… Z Zagórskim z Wilna jechał adiutant Piłsudskiego Wenda i podoficer Koryzma, który, gdy przejeżdżali przez most na Niemnie, wyrzucił Zagórskiego do rzeki. Nie mógł więc Zagórski dotrzeć do Warszawy”.

Co się stało z generałem?

Po blisko 100 latach poszukiwań i nieustającego śledztwa historii wersji śmierci Zagórskiego jest kilkanaście. Zaczynając od wersji gen. Mariana Kukiela o śmierci w Forcie Legionów i utopieniu ciała w Wiśle, poprzez tortury i śmierć w lokalu Strzelca przy ul. Dobrej, niezwykle głośną, dzięki opublikowanym ostatnio dziennikom Kordiana Zamorskiego, wersję śmierci w twierdzy brzeskiej, gdzie zbrodni mieliby dokonać słynny „wieszatiel” Kostek Biernacki i mąż Nałkowskiej – Jan Jur-Gorzechowski. W moim prywatnym archiwum pozostaje relacja znakomitego żołnierza służb specjalnych AK tzw. 993/W, kobiety – miała rozmawiać z żoną Zagórskiego, której pozwolono pożegnać się z zamordowanym mężem, a która to żona na własne oczy widziała sine ślady po powrozach na przegubach rąk generała. Tyle że, jak wiadomo, Zagórski nie miał nigdy żony. Mam też pośrednią relację człowieka z Zakroczymia, żandarma, któremu w 1927 r. powierzono strzeżenie grobu Zagórskiego na miejscowym cmentarzu. W połowie lat 90., gdy tajemnicy nic już nie zagrażało, postanowił się ujawnić. Ale wówczas nikomu już nie chciało się rozkopywać niepewnych mogił.

10 stycznia 1983 r. spotkałem się w Radomiu przy ówczesnej ul. Marchlewskiego nr 12 z majorem Michałem Tadeuszem Brzęk-Osińskim – ostatnim żyjącym żołnierzem Pierwszej Kadrowej, wielkim przyjacielem Walerego Sławka i, jak sam mówił, żołnierzem premiera Prystora, sekretarzem generalnym BBWR, częstym gościem w Belwederze. Chciałem rozmawiać o Śmigłym, którego prawdziwą historię powrotu w październiku 1941 r. do okupowanej Polski mozolnie próbowałem odtwarzać. Lecz Brzęk o losie Śmigłego w latach 40. wiedział niewiele. Jedynie tyle, że zmarł nie na serce, jak sądzono w historii, lecz w sanatorium w Otwocku na gruźlicę. „I po co panu ta prawda o Śmigłym? Myśli pan, że kogoś dzisiaj taka historia jeszcze obchodzi? A w ogóle co to ma za znaczenie, czy na serce, czy na gruźlicę? Umarł i tyle. Albo Zagórski, co to ma za znaczenie, czy to strzelał Wenda, czy to Beck ciął szablą przez twarz. Ważne było tylko to, że człowiek, który odważył się uderzyć Marszałka w twarz, został natychmiast ukarany… A Marszałek miał powiedzieć: »Coś ty zrobił idioto?« I dalej: »Posprzątajcie mi to«”. „Panie majorze – zaprotestowałem – opowiada mi pan legendy! Piłsudskiego nie było wówczas w Belwederze. Szóstego sierpnia wyjechał do Kalisza na Zjazd Legionistów. Do żadnego incydentu w Belwederze nie doszło, nikt nikogo nie uderzył w twarz”. „Mnie pan to mówi? – rozbawił się nagle Brzęk. – Przecież ja wtedy byłem w Kaliszu z Marszałkiem. Ale czy ja powiedziałem panu, że to było w Belwederze? I czy powiedziałem panu, że to było 6.?”. „Co mi pan chce powiedzieć?” – zapytałem, uświadamiając sobie nagle wagę tych pytań. „Nic, nic panu nie chcę powiedzieć. Więcej. I nie mogę nic panu więcej powiedzieć, bo Prystor by mi tego nigdy nie wybaczył”. I tak się pożegnaliśmy.

Tajemnicze spotkanie u gen. Żeligowskiego?

W „Kalendarium życia Józefa Piłsudskiego” pod datą 28 lipca 1927 r. zanotowane jest, że Marszałek na kilka dni przyjechał do Wilna w towarzystwie ppłk. Aleksandra Prystora i adiutanta kapitana Wendy. Zamieszkał u swego brata sędziego Jana Piłsudskiego. W następnych dniach zapisano, że zajęty był sprawami wojskowymi. Jakimi sprawami, pozwala się domyślić zapis z kolejnego dnia: „1-go sierpnia przed południem Józef Piłsudski wyjechał do Andrzejowa, majątku generała Lucjana Żeligowskiego, celem odwiedzenia generała i udzielenia tam posłuchania szeregowi osób”. Trudno o wpis bardziej enigmatyczny, by nie powiedzieć tajemniczy. Z kim oto Marszałek zamierzał się spotkać w Andrzejowie u Żeligowskiego tak, aby nikt się nie dowiedział? Z generałem Żeligowskim łączyła Piłsudskiego wielka przyjaźń i bezgraniczne wzajemne zaufanie. Po przewrocie majowym Żeligowski odstępuje Marszałkowi własne mieszkanie przy Królewskiej, w którym ten urzęduje do końca czerwca. To Żeligowski zostaje postawiony przez Piłsudskiego na czele Komisji Likwidacyjnej po zamachu majowym. Formalnie działa ona do połowy lipca 1926 r., faktycznie jednak Żeligowski nadal poczuwał się do m.in. prowadzenia spraw oficerów aresztowanych.

Wydaje się w najwyższym stopniu prawdopodobne, by nie powiedzieć pewne, że to Żeligowski zaaranżował to spotkanie u siebie w Andrzejowie, by jak najmniej narażając Marszałka, jednak znaleźć rozwiązanie nieznośnej sytuacji, przeciwko której Polska zaczynała protestować. I pewno nikt nie mógł przewidzieć, że awanturniczy, „kmicicowy” charakter Zagórskiego doprowadzi do tragedii. Jeszcze tego samego dnia Piłsudski powrócił do Warszawy. Dalej, jak miał powiedzieć, Prystor i Wenda mieli posprzątać, posprzątać tak, aby nawet najmniejsze podejrzenie w sprawie śmierci Zagórskiego nie padło na Piłsudskiego. Tak się też stało. Zagórski pochowany został najprawdopodobniej na najbliższym Andrzejowa cmentarzu w Turgielach. W sobotę 6 sierpnia, gdy Marszałek był już w drodze do Kalisza, do Warszawy w obecności wielu świadków, m.in. Wieniawy, Miładowskiego, Wendy, szoferów, policjantów, konduktorów i bagażowych, przywieziono rzekomego generała, tyle że bez munduru, bo w mundurze pochowany został prawdziwy Zagórski. I tu wszelki ślad po nim zaginął. Tak miało się stać.

I być może jakimś potwierdzeniem tej rekonstrukcji zdarzeń jest nagła, niezrozumiała dla nikogo, nawet dla Dariusza Fabisza, biografa generała, prośba Żeligowskiego o przeniesienie jeszcze w tym tragicznym sierpniu w stan spoczynku. I podobno niechętnie, bo niechętnie, jednak marszałek Piłsudski wyraził zgodę. Pewnym potwierdzeniem tej hipotezy jest także zapis w „Kalendarium życia Józefa Piłsudskiego” z 8 października 1927 r., kiedy to Marszałek wyjechał do Wilna na uroczystości związane z siódmą rocznicą wyzwolenia Wilna. Obecni są na niej wszyscy bohaterowie tej historii: Beck, Prystor, Wenda, Zaćwilichowski i Miładowski. Wszyscy – poza najważniejszym. Oto protokoły nigdzie nie wymieniają nazwiska „zdobywcy” Wilna w 1920 r., generała Lucjana Żeligowskiego. Ten znikł gdzieś, jak generał Zagórski. Na scenę polityczną powrócić miał dopiero po śmierci Marszałka.

Według jednych badaczy mamy do czynienia ze zbrodnią, aktem przemocy, co więcej – aktem terroru państwowego. Ze ślepej nienawiści zabito człowieka o wielkich zasługach dla odradzającego się państwa, zamordowano z prywatnych, niezbyt czystych pobudek i wskutek niezbyt uczciwych wyroków. Według tychże badaczy zbrodnia ta obciąża polityczny rachunek sanacji i osobiście marszałka Piłsudskiego. Według innych, mamy do czynienia z doskonałą mistyfikacją, niezwykle sprytną ucieczką przed wymiarem sprawiedliwości człowieka, który był autorem może największej afery gospodarczej w polskich dziejach najnowszych, człowieka tak inteligentnego i uzdolnionego, że zdołał oszukać i ośmieszyć aparat państwa. Co więcej, zdołał ocalić w bankach europejskich wielomilionowy zysk i tym samym wyprowadzić w pole młodą Polskę.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie