"Rzeczpospolita": W niedawnym wywiadzie dla „Die Welt” powiedział pan, że wyniki ostatnich wyborów w Szwecji to „punkt zwrotny” nie tylko dla tego kraju, ale także dla Europy oraz że „narodowy populizm wciąż postępuje”. Czy rzeczywiście gra idzie o tak wysoką stawkę dla Unii? Co się z nią może stać, jeśli populistyczna fala nie zostanie powstrzymana, np. w nadchodzących wyborach do Parlamentu Europejskiego?
Trzeba podkreślić, że 82,5 proc. Szwedów nie oddało głosu na populistów. Socjaldemokraci pozostają największą siłą, pozostawiając innych daleko w tyle. Utworzenie rządu będzie jednak trudne. Wspólnie z wieloma innymi zabiegam o to, aby proeuropejskim siłom rozsądku udało się w wyborach do Parlamentu Europejskiego znów przedstawić Europę jako część rozwiązania, a nie część problemu. Abyśmy w Europie mogli posunąć się do przodu, także w przyszłości potrzebny nam będzie Parlament Europejski, w którym nie będzie wzajemnego blokowania się i który będzie wypełniać swoje zadania jako współtwórca ustawodawstwa w UE. Tutaj bije serce europejskiej demokracji.