Prezes PiS poinformował w czwartek, że jego partia zamierza obniżyć wynagrodzenia parlamentarzystów o 20 proc., a także wprowadzić limit wynagrodzeń dla burmistrzów, wójtów i prezydentów miast. To reakcja na krytykę rządu PiS za nagrody wypłacane ministrom w 2016 i 2017 roku przez Beatę Szydło (w 2017 roku każdy z ministrów otrzymał po kilkadziesiąt tysięcy złotych rocznie).
- Cieszę się z tego, że padła zapowiedź rozmowy o wynagrodzeniach poselskich. Tylko my w partii Razem chcielibyśmy, żeby porozmawiać o nich systemowo, a nie tak, jak w gazecie bulwarowej - skomentował w TVN24 tę propozycję Adrian Zandberg. Jego partia chce, by przyjrzeć się temu, "jak mają się pensje posłów do pensji zwykłych ludzi".
- W tym momencie, tu się zgadzam, one są zbyt wysokie względem tego, ile zarabiają Kowalscy. Co z tym można zrobić? Nie chodzi o to, żeby prezes (Kaczyński) jednego dnia pańskim gestem swojakom rozdawał dziesiątki tysięcy złotych, następnego, jak się zorientuje, że popełnił błąd, to ciął im po pensjach. Chodzi o to, żebyśmy mieli prostą, systemową zasadę - tłumaczył.
Polityk Razem zapowiedział, że w piątek jego partia złoży w Sejmie projekt ustawy, który wprowadza dwie zmiany: posłowie mają być rozliczani podatkowo tak samo, jak wszyscy inni obywatele, a ich pensja ma wynosić trzykrotność płacy minimalnej.
- Nie może być tak, że posłowie mają wyższą kwotę wolną, niż zwykli obywatele, bo to jest po prostu niesprawiedliwość, nierówność - mówił o pierwszym z tych postulatów Zandberg. Z kolei powiązanie wypłat dla posłów z płacą minimalną nazwał "całkiem przyzwoitymi pieniędzmi". - 6300 zł to lokuje od razu posła w dwudziestu procentach najlepiej zarabiających Polaków, ale powoduje też, że ten poseł nie zapomina, jak żyją ludzie, którzy go wybrali - wskazywał.