Po wyborach wielu komentatorów wieszczy tryumf demokracji. Tomasz Żółciak i Grzegorz Osiecki pisali w „Dzienniku Gazecie Prawnej" (18–20 października): „Nie przepadamy za patosem, ale te wybory pokazują, że rzeczywiście stało się coś wielkiego. (...) większość uwierzyła (...) że polityka jest sprawcza. (...) Rozpoznajemy, że w polityce o coś chodzi (...) warto się w nią zaangażować".
Niestety, w kampanii wyborczej kluczowe problemy, przed którymi stoimy, albo nie zostały w ogóle podjęte, albo pojawiły się wyłącznie na poziomie sloganów. Nie było dyskusji o wstąpieniu do strefy euro. Nie pojawił się problem nierówności. Żadna partia nie powiedziała nic istotnego o polityce zagranicznej. Ekologia stała się wyłącznie okazją do wymiany oskarżeń. Owszem, w programie SLD („lewicy") sformułowane zostały radykalne propozycje ograniczenia pozycji Kościoła (np. usunięcie lekcji religii ze szkół publicznych), ale przecież to wymaga... zmiany konstytucji, czyli jest praktycznie nieosiągalne.