„Europa to idea, która wciąż jest nam zadana - a my musimy być równie dalekowzroczni jak nasi wielcy poprzednicy, którzy ponad 50 lat temu rozpoczynali ideę wspólnoty europejskiej". Czyje to słowa? Kto by pomyślał, że to Jarosław Kaczyński, w dodatku dla niemieckiej „mainstreamowej” i elitarnej gazety „Die Welt"?
Co prawda to Kaczyński z kampanii prezydenckiej 2010 r., a wtedy prezes kochał nawet „braci Rosjan", przebierając się w skórę owcy. Dopiero później zrozumiał, że wygodniej i wiarygodniej jest wynająć owce, aby wykonały w kampanii wyborczej tę trudną i upokarzającą robotę.
Tak więc przekaz formułowany przez PiS dla naszych zachodnich partnerów, a poprzez zagraniczne media, także dla polskiej opinii publicznej pozostawał niezmiennie proeuropejski. Kaczyński mówił nawet o konieczności stworzenia wspólnej armii UE, sugerując zdecydowanie, że będzie kontynuował politykę proeuropejską, determinowaną położeniem geopolitycznym Polski (zagrożeniem ze strony Rosji) i aspiracjami materialnymi Polaków. Przecież takiego wyboru dokonaliśmy w czerwcu 1989 r., później przystępując do NATO i ostatecznie w referendum, dotyczącym wstąpienia do Unii Europejskiej. Skoro suweren zdecydował, to partia, która na każdym kroku podkreśla, że wykonuje jego wolę, powinna tę decyzję szanować.
Ale czy tak jest ? Cały szereg działań najważniejszych polityków PiS sugeruje niestety rozdwojenie jaźni w tej, najistotniejszej dla interesu narodowego Polski, sprawie. Trudno inaczej zinterpretować następującą huśtawkę postaw:
1. Listopad 2015 r.: Beata Szydło usuwa flagi unijne z sali, w której odbywają się jej konferencje prasowe. W następstwie tego gestu żółte gwiazdki na niebieskim tle znikają z kolejnych urzędów wojewódzkich. Nic to, mówi premier Szydło, przecież biało-czerwona jest najpiękniejsza! Jasne, że jest! Ale czy unijna to jednak szmata?